31 lipca 2016

Flaminis-Exorcístæ - Część VII

Jak ma się więcej czasu wolnego, to wszystko idzie jakoś wolniej. 
Nawet pisanie opowiadań :/
---------------------------------------------------------------------------------------------

- Moi drodzy szamani! Jak zapewne się domyślacie trzecia runda będzie trudniejsza, niż Wasze wcześniejsze potyczki. Do tej pory działaliście w pojedynkę, licząc tylko na własne umiejętności i intelekt. Następnie współpracowaliście w grupach trzyosobowych, w której każdy z Was dodał coś od siebie wzmacniając rodzące się więzi i uczył się kompromisu. Teraz nadszedł czas na duety! – nastąpiła chwila ciszy w głośniku, a szmery w kawiarni stawały się nie do zniesienia.

Kalim widząc wzrastające poruszenie zaczął stukać łyżeczką w szklankę zwracając uwagę szamanów na siebie. Kiedy wrzawa ucichła przystawił palec wskazujący do ust, aby uciszyć gości na dłuższą chwilkę.

- Jestem z powrotem, moi drodzy! Doprawdy, nie można zostawić swoich notatek w widocznym miejscu, bo ktoś zaraz je sprzątnie! – W eterze rozbrzmiał głos jednego z sędziów, który najwyraźniej tłumaczył się ze swojego zamiłowania do sprzątania. – Wracając do meritum! Król Duchów połączy Was w pary, w których wcześniej nie współpracowaliście, jednak nie będzie to jedynym problemem! Każda walka będzie wyznaczona w innym miejscu całego Dobie Village! A lokalizacja będzie zagadką nawet dla Wielkiej Rady Szamańskiej! Rozumiem Wasze zdezorientowanie! – podniosła głos chcąc przekrzyczeć, jak jej się zdawało zdenerwowanych szamanów. – Na godzinę przed walką otrzymacie wiadomość, w której będzie instrukcja, w formie zagadki dzięki, której dostaniecie się na miejsce potyczki! Pamiętajcie, że Król Szamanów musi być nie tylko silny, ale również sprytny i inteligentny! W końcu przyjdzie mu rozwiązywać problemy całego świata! Powodzenia moi drodzy! Niech Król Duchów będzie z Wami! – zawołała, a połączenie zostało przerwane.

- I w tym momencie ani Choco, ani Horo nie nadają się na Króla Szamanów. – Komentarz Liana spowodował rozluźnienie się atmosfery w kawiarni. Ludzie zaczęli ponownie ze sobą rozmawiać i wymieniać się spostrzeżeniami na temat zasłyszanych nowości. Nie minęła chwila, jak dzwonki wyroczni zabrzmiały. Król Duchów nie zwlekał z wydaniem rozpiski.

Lian spojrzał na swój dzwonek, ale nie odczytywał jeszcze wiadomości. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie będzie walczył u boku, któregokolwiek szamana, którego zna jakoś lepiej. Spojrzał na blondynkę, którą obejmował w swobodny sposób, nie osaczając jej dodatkowo. Ta była wyraźnie pogrążona w ponurych myślach, gdyż zmaltretowany kawałek sushi na jej talerzyku nie nadawał się już do zjedzenia, a ona wciąż skubała go pałeczkami. Złotooki chwycił w pałeczki inny kawałek, który zamoczył w sosie sojowym i podetknął go blondynce pod nos.

- Anno... – Dziewczyna wyrwana z zamyślenia pozwoliła siebie nakarmić, moment później posyłała już młodzieńcowi spojrzenie pod tytułem „Serio?”. Ten tylko wzruszył ramionami posyłając jej złośliwy uśmiech.

- Nie wolno bawić się jedzeniem. – odparł samemu częstując się przygotowanym dla nich daniem.

- Pfft! – prychnęła. – Sprawdź lepiej z kim będziesz musiał współpracować!

- Sprawdzę. – odparł. – Jak pójdziemy na nasz trening.

Dziewczyna przytaknęła uznając, że kłótnia na ten temat niczego dobrego im nie przyniesie. Poza tym nie powinna się denerwować.


- Sfermentowany budyniu! – Głos Feimei rozniósł się po zniszczonej części, niegdyś Kryształowego Pałacu. Szukając informacji o budynku, a w szczególności na temat jego zabezpieczeń białowłosa natrafiła na ryciny przedstawiające pierwotny pałac. – Dlaczego mi nie powiedziałeś, że to miejsce było kiedyś piękne?

- Feimei... – zmęczony głos wydobył się zza opieczętowanych drzwi sprawiając, że dziewczyna cofnęła się o krok.

- Kefirku... Co się dzieje? – zapytała podchodząc do drzwi. – Dlaczego jesteś taki zmęczony?

- Ponieważ taki jeden białowłosy upiór nie daje mi chwili wytchnienia! Kobieto byłaś tu już dziewięć razy! Ja też muszę spać! – wydarł się, aż talizmany zafalowały od podmuchu, który utworzył jego wrzask.

- O Kisiel, patrz! Dwa talizmany odpadły! – zawołała podnosząc nieszczęsne świstki papieru z podłogi. Teraz wyglądały jakby jakiemuś niemowlęciu się na nie ulało. – Mówię Ci, fuj! Dobrze, że nie widzisz jak one wyglądają bez foryoku!

- Czy Ty czasem słuchasz, co mam Ci do powiedzenia? – zapytał wzdychając lepiej niż Yohmei Asakura w toalecie.

- Jeśli jest to coś, co mi się przyda, to tak. – odparła z pełną szczerością na jaką było ją stać.

- Pfft!

- Nie prychaj, bo się jeszcze zetniesz, galaretko. – odparła siadając naprzeciw drzwi. Ostatnio robiła to codziennie, co strasznie denerwowało ufoludka w zamknięciu, ale tylko w ten sposób mogła przestać być obserwowana przez konkubiny. Kiedy zachowanie Feimei wydawało im się nudne, to przestawały zwracać na białowłosą jakąkolwiek uwagę. Nawet pomimo nakazu samego Pana.

- Feimei, czy Tobie czasem nie zbliża się okres? Cały czas nawijasz o jedzeniu. – Komentarz Króla Duchów postawił dziewczynie włosy na baczność, a ona sama rzuciła w drzwi swoim trzewikiem.

- Sczeźnij! – zawołała wymachując pięścią do drzwi.

- Wielkiej krzywdy to Ty mi w taki sposób nie zrobisz! – zaśmiał się wywołując wymianę zdań w brutalnej łacinie podwórkowej.

Duch kobiety odziany w złoto-różowe kimono z wyszytymi pawiami oddalił się nieśpiesznie do głównych komnat w zamczysku. Jej długie do pasa, hebanowe włosy powiewały za nią z gracją, z którą się poruszała. Za życia musiała uchodzić za niewyobrażalną piękność z równie paskudnym charakterem. Była jedną z trzech pierwszych. Ten status napawał ją satysfakcją, bo mogła rozkazywać każdej młodszej konkubinie, ale i pierwsza runda finałowa należała do niej. Ćwierćfinały zawsze były pełne napięcia. Ośmiu najlepszych, w tym wybranek duchów oraz wybranek rady. Chie, bo takie imię nadano jej za życia, uśmiechnęła się złośliwie. Miała w głowie już zalążek planu, w którym szamani rzucą się sobie do gardeł na Wielkiej Arenie. Tylko musi go jeszcze troszeczkę dopracować. Wchodząc do komnat konkubin odnalazła wzrokiem swój instrument. Została z nim pochowana, więc Guzheng* pojawił się razem z nią w objęciach Pana. Teraz musiała ułożyć melodię, którą zacznie manewrować uczestnikami niczym marionetkami! Jeśli jej się uda, to będzie mogła mieć prośbę do Pana, którą ten spełni. Nie mogła się już doczekać.


- Anno, powinienem zabrać dodatkowe ciężarki? – zapytał podchodząc do dziewczyny z torbą, do której wcześniej włożył omówione z blondynką przedmioty.

- Nie. Dziś popracujemy nad Twoją koncentracją. – odparła chodząc po pokoju z zamiarem sprawdzenia, czy wzięła wszystko, czego będzie potrzebować. – Właściwie zastanawiam się, czy nie wziąć ze sobą Horo i Choco.

- Ich też chcesz trenować? – zainteresował się zapinając torbę.

- Nie. – odpowiedziała zarzucając sobie na ramiona kremowy sweterek.

- Dlaczego, więc? – zapytał. Anna odwróciła się do chłopaka przodem i jak gdyby nigdy nic odparła:

- Bo będą Cię wkurzać.

- Dziękuję, postoję.

- Weźmiemy ich ze sobą. – zdecydowała. – W końcu musisz zacząć słuchać samego siebie! I wcale nie mówię o Twoim egoizmie! – zaznaczyła pukając chłopaka palcem w pierś.

- W takim wypadku, o wielka Pani, czegoż mam słuchać? – zakpił kłaniając się w pas przed blondynką.

- Serca, Dao. – odpowiedziała wzruszając ramionami. – Musisz pozwolić mu rozkruszyć kamień, który go wiąże. Jednak z tym poradzimy sobie małymi kroczkami. – mówiła kierując się w stronę wyjścia z domku. – Zaprowadzę Cię do miejsca, w którym zwykłam medytować. Liczę, że będziesz to robił przynajmniej raz dziennie. Bez zbędnych codziennych myśli możesz szybciej rozwiązać swoje problemy, albo udoskonalić strategię.

Lian ruszył za dziewczyną odzianą, dla odmiany, w liliowe kimono z wyszytymi błękitną nicią kwiatkami sakury. Włosy spięte w wysoką kitkę ozdobiła grzebykiem, a w dłoniach niosła kosz piknikowy. Dla szamanów, których mijali wyglądali jak para idąca na randkę. I tak miało pozostać. Popularność ludzi, którzy uczestniczyli w pokonaniu Wielkiego sięgała zenitu. Nie było osoby w Dobie, która by nie rozpoznała, któregokolwiek z przyjaciół Asakury. Dlatego lepiej było podać ludziom kontrolowane przez samego siebie plotki.


Para idąca główną ulicą Dobie Village przyciągała wzrok każdego obecnego tam szamana, czy ducha. Drobna blondynka o surowych, ale bezdennych, bursztynowych oczach w dobrze skrojonym kimonie i młody mężczyzna o lodowatym choć złotym spojrzeniu, które łagodniało tylko, gdy rozmawiał z młodą Itako. Jego włosy nie były ułożone w charakterystyczny czub. Spływały gładko po ramionach związane przy końcówkach w kitkę. Praktycznie stapiały się z kolorem Changshan**, które miał na sobie. Bardzo rzadko można było zobaczyć młodego Dao w tak tradycyjnym stroju, dlatego byli też i tacy, co robili parze ukradkowe zdjęcia. Jedną z takich osób był siedzący w jednej z restauracyjek Manta.

- Mój mały przyjacielu, dlaczego nie jesz? – zainteresował się Ryu, który był już przy deserze, a jego mały towarzysz jeszcze nie skończył drugiego dania.

- Ach! To nic! Zacząłem bawić się moim nowym aparatem i przypadkowo zrobiłem zdjęcie Annie i Renowi! – powiedział czekając, aż polaroid wydrukuje mu małe zdjęcie. – Spójrzcie!

Ryu, Tokageroh, Tamao oraz Konczi i Ponchi nachylili się nad stołem, aby spojrzeć na małe zdjęcie przedstawiające dwójkę ich przyjaciół. Manta, który po wznowieniu turnieju również przyjechał do szamańskiej wioski za punkt honoru obrał sobie dokumentowanie każdego dnia podczas trwania zgromadzenia. Teraz całkowicie zadowolony, że uchwycił dwie najmniej lubiące zdjęcia osoby i to w swobodnych pozach rozsiadł się na krześle. Zdjęcie przedstawiało Liana, który niósł na prawym ramieniu torbę z wystającym z niej kocem. Delikatnie obejmował blondynkę w pasie, gdy ta oburącz niosła mały kosz piknikowy. Głowy mieli odwrócone do siebie i rozmawiali, a na ich twarzach widniał spokój i harmonia. Widać było, że dobrze się ze sobą czują.

- Pani Anna rozkwitła! Związek z krótkomajtkiem najwyraźniej bardzo jej służy. – zawył rozpłaszczając swoją fryzurę z czasów Elvisa na stole. – Kiedy przyjdzie czas na biednego, starego Ryu?

- Nie martw się Ryu! Jestem pewna, że niedługo znajdziesz swoją wymarzoną partnerkę! – Różowowłosa delikatnie poklepała mężczyznę po ramieniu, aby za mocno się z nim nie spoufalać.

- Chyba po drugiej stronie! – zaśmiał się Konczi.

- Taką z czasów Elvisa! – dowalił Ponchi i obaj zanieśli się niepohamowanym śmiechem.

- Konczi! Ponchi! To nie ładnie! Przeproście Ryu!! – Teraz Tamao zawyła, kiedy jej stróże zaczęli ciągać ją za włosy.

- Hehe... Tutaj to zawsze sporo się dzieje. – Z uśmiechem maniaka blondyn zaczął pstrykać kolejne zdjęcia.

W całym tym rozgardiaszu żadne z nich nie zauważyło, kiedy do stolika przysiadł się Yoh. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że chłopak przegląda zdjęcia, które leżały na blacie stolika.

Nikt nie spostrzegł, że zabrał jedno z nich i przyglądał się mu z czystą rządzą mordu w oczach. Oczach, które spowiła czerwień.

Nikt nie usłyszał, jak gniecie kawałek papieru z uwiecznionym wizerunkiem pary młodych ludzi.

Nikt nie zobaczył, jak wbija paznokieć w głowę jednej z postaci z uśmiechem chorego psychicznie maniaka.

Nikt nie dosłyszał, jak mamrotał przekleństwa wymierzone w pretendenta do tronu Króla Szamanów, a swojego rywala.

Nikt, oprócz białowłosego upiora, który zszedł na ziemski padół wraz z zachodem słońca.

- Zniszczę Cię, Lianie Dao. – szeptał z chorą satysfakcją robiąc kolejne dziury w podobiźnie złotookiego szamana.


Anna zaprowadziła chłopaka w oddalone od codziennego zgiełku miasteczka miejsce. Z trzech stron świata było otoczone lasem, z ostatniej zaś przez wodę i skały. Odgłosy lasu, szum wiatru, uderzenie wodospadu o taflę niewielkiego jeziorka, a nawet trzaskanie ognia w dopiero co rozpalonym ognisku napawało chłopaka irracjonalnym spokojem. Tam, gdzie się wychował nie było nic oprócz skał. Ziemia otaczająca posiadłości Dao była mu doskonale znana. Wiedział w jaki sposób uderzyć, aby spadła lawina, albo kamienie roztrzaskały się w drobny mak. Tutaj było inaczej. Nie miał pojęcia jak poradzić sobie z drewnem, czy wodą.

- Lian. – Anna siedziała na kocu i wpatrywała się w języki ognia trawiące gałązki. – Horokeu i Choco dotrą tu za około godzinę. Do tego czasu musisz oczyścić swój umysł z niepotrzebnych myśli. Wejdź pod wodospad, a kiedy usłyszysz, że przyszli to dołącz do nas.

Złotooki przytaknął ruchem głowy. Podszedł do jeziorka i spojrzał w jego toń. Woda była przejrzysta do tego stopnia, że było widać dno. Jednak nie można było z całą pewnością oszacować głębokości. Lian cofnął się o krok i odwiązał pas ściskający jego brzuch. Przez głowę ściągnął długą do kostek kamizelkę w kolorze śliwek i znajdującą się pod nią koszulę z szerokimi rękawami. Złożył swoje ubranie na kamieniu przy jeziorku, a tuż obok postawił buty. W samych spodniach ruszył do wody. Stawiał drobne kroki, aby nagle nie znaleźć się pod taflą. Każdy ruch był przemyślany i ostrożny. Jednak bardzo szybko stracił grunt pod nogami. Będąc po szyję w lodowatej wodzie czuł, jak wszystkie członki mu drętwieją. Jego organizm domagał się wyjścia na brzeg. Przestał myśleć, podpłynął do najbliższej skałki. Wspiął się na nią i odetchnął czując ciepły wiatr owiewający go z każdej strony. Drżał patrząc na posiniałe dłonie i stopy. Wiedział, że są ma swoim miejscu, ale ich nie czuł.

Anna oglądał jego zmagania z lądu. Doskonale wiedziała, przez co przechodzi Lian. Zauważyła, że przestał się zastanawiać, kiedy woda zaczęła sięgać mu obojczyków. Wsłuchiwał się w swój organizm, który kazał mu opuścić wodę. Ona nie potrafiła tak dobrze wsłuchać się w samą siebie. Od razu dotarła do wodospadu, ale przyniosło to ze sobą wiele cierpienia i fizycznego i psychicznego. Lian dostosowywał się do zaistniałej sytuacji. To dobrze wróżyło.

Złotooki siedział skulony wśród skał chcąc zachować jak najwięcej ciepła. Zaciśniętymi w pięści dłońmi rozmasowywał ramiona i nogi odziane w materiałowe spodnie. O dziwo, nie myślał. Mimo wyziębienia odczuwał komfort umysłowy. Po jakimś czasie podniósł spojrzenie na wodospad, miał pod nim medytować.

Przechylił delikatnie głowę na bok, jakby zastanawiając się, czy na pewno chce znów znaleźć się pod wodą. Wciąż przyglądając się opadającym strumieniom chłopak wstał i robiąc krok na przód, wsunął się w błękitne odmęty.

- Anno, co Ren wyprawia w tym jeziorze? – pytanie Choco, choć jak zwykle nie na miejscu, pozwoliło dziewczynie na chwilę relaksu. Cały czas się zastanawiała, czy będzie go wyławiać i jak to zrobi, ale skoro chłopcy już dotarli, to miała to już z głowy.

- Próbuje nie zamarznąć. – odpowiedziała wiedząc, że temperatura wody była największą barierą do pokonania.

- To nie jest zwyczajna woda, prawda? – Horokeu przykucnął obok siedzącej dziewczyny obserwując przyjaciela, który właśnie wypłynął pod strumieniem opadającej cieczy. – Ta woda wygląda wręcz na arktyczną.

- Bo taka jest. – odpowiedziała. – Jest naładowana foryoku Króla Duchów, tylko tutaj można osiągnąć ostatni stopień skupienia. A jak wiecie, Lianowi bardzo trudno jest się skupić.

- To prawda. – zaśmiał się Afroamerykanin pocierając koniuszek swojego, pokaźnych wielkości nosa. – Jak rozumiem mamy go rozpraszać?

- A jednocześnie będziecie trenować uniki. Czyż to nie wspaniale? – zaćwierkała wbijając tym chłopaka w podłoże.

- Wybacz Anno, ale wolimy, abyś była cholerną suką. Kiedy jesteś słodka i miła... Spójrz sama na Choco! Przecież on wybrał się już na herbatę do samego Króla Duchów! – zawołał wskazując na komika, który z szoku wyzionął ducha.

- Cóż będę musiała go wskrzesić... – oznajmiła wyciągając swoje korale.

Krzyków, wyzwisk, plaskaczy i śmiechu nie było końca, ale Lian wciąż nie reagował. Jego wzrok utkwiony był w skałach, a raczej w białowłosej dziewczynie siedzącej na nich.
Jej usta cały czas się poruszały.     




------------------------------------------------------------------------------------------------------------- 
* Guzheng - (chiń. 古箏, pinyin: gǔzhēng), chińska cytra – chiński instrument szarpany przypominający cytrę. Od niego pochodzi japoński instrument koto. [klik]
** Changshan - tradycyjna chińska męska suknia, odpowiednik damskiej cheongsam (qipao). Znana również jako changpao lub dagua. [klik]