Koniec sesji = powrót do życia :)
*
Feimei Fushimi, niegdyś najsilniejsza kapłanka z Szarych Gór, której nie obce było wykonywanie wszelakich egzorcyzmów. Przeganiała zawistne duchy pomniejszych bożków, odprawiała z kwitkiem ludzkie dusze pełne żalu i boleści. Nigdy nie pomyślała o tym, aby wysłuchać delikwenta, zawsze na piedestale stało dobro ofiary. Może, gdyby chociaż raz postanowiła wysłuchać agresora… Nie czułaby się, aż tak okropnie.
Posłużyła się Klątwą Nawiedzenia.
Jej ofiarą był potomek Tego, który ją pokochał. Nawet imię mieli to samo. Te same znaki symbolizujące czystość, obfitość i… Tak, płodność. Zawsze bawiło ją nadawanie takiego typu imion mężczyznom. Jednak, teraz nie było jej wcale do śmiechu. Pierwsza próba kontaktu, którą wystosowała do panicza Dao spełzła na niczym. Prawdopodobnie pora dnia była nie ta. Do samego zmierzchu lewitowała sobie tuż obok niego. Z nudów dokuczała mu niczym mały chochlik. Odpinała guziki koszuli, luzowała pasek spodni, zsuwała frotkę z włosów, nawet szczypała w płatek ucha. I chociaż chłopak zdawał sobie sprawę z jej obecności, to nie mogli w żaden sposób się porozumieć.
Przełom nastąpił, gdy Itako z prefektury Aomori rozpoczęła trening przy Świętej Wodzie.
Trening, który nieopatrznie zakłóciła.
Była tak zachwycona i wzruszona momentem, w którym ją zauważył, że nawet nie spostrzegła, kiedy znalazła się w wodzie. Skupiona była tylko na jego oczach, oczach pełnych rozwagi i surowości, w których gdzieś hen na dnie lśnił blask mądrości i bezpieczeństwa. Chciała tyle mu przekazać, ale nawet nie zdążyła otworzyć swoich ust. Moc Świętego Wodospadu odrzuciła ją na znaczną odległość jednocześnie spowiła ona młodego szamana nakazując mu duchowy sen. I chociaż młodzieniec opierał się jak tylko potrafił, to nie udało mu się odeprzeć tej ingerencji w jego umysł. Powieki stały się ciężkie, ciało nie chciało się ruszyć, a paradoksalnie spokojny szum wody zaczął zagłuszać wszystko, co działo się na stałym lądzie. Otoczyła go pustka. Pustka, z której nie miał sił się wydostać.
*
Blondynka ubrana w czarną sukienkę do kostek w stylu boho siedziała przy stole ogrzewając dłonie kubkiem z herbatą. Zamierzała ponownie przesiedzieć cały dzień przy jeziorku z arktycznie zimną wodą. Zastanawiała się, co będzie jej potrzebne, aby przeegzystować kolejny dzień.
- Anno? – Z zamyślenia wyrwał ją głos Jun. Dziewczyna stała w progu kuchni trochę przygarbiona z zaplecionymi wokół siebie rękoma. Była wyraźnie zmartwiona.
- Tak, Jun? Chcesz zapytać o Liana? – domyśliła się, nie musiała nawet czytać w myślach kobiety, aby wiedzieć, co leży jej na sercu. – Usiądź. – zaproponowała wskazując miejsce naprzeciw siebie.
Zielonowłosa skorzystała z zaproszenia i niepewnie usiadła na krześle. Posłała szwagierce wyczekujące spojrzenie, jednocześnie zaciskając usta w wąską kreskę. Dla niej było niedopuszczalne to, że zostawili Liana samego pośrodku jakiegoś bajora, a fakt, że siedział tam już trzecią dobę dodatkowo ją denerwował. Jednocześnie potęgujące się z każdym dniem napięcie Anny dawało jej jasno do zrozumienia, że coś jest bardzo nie tak.
- Anno, powiedz mi. – wydusiła z siebie zachrypnięty skrzek. Sama skrzywiła się na dźwięk swojego głosu i po odchrząknięciu dodała – Powiedz mi, co się dzieje z moim bratem.
Blondynka ze spokojem spojrzała przez okno wychodzące na mniej ruchliwą część Dobie Village. Starała się ubrać w słowa to, co działo się z młodym Dao. Nie było to łatwe zadanie.
- Jun… – zaczęła wracając spojrzeniem do dziewczyny. – Wszystko jest jak najbardziej w porządku. – Kłamała. Kłamała, bo nic nie było w porządku. Lian powinien już dawno być w domu i przygotowywać się do walk ze swoim partnerem. Partnerem, którego notabene wciąż nie znali. Powinien szturchać ją palcem wskazującym w brzuch, a następnie podawać kolejną porcję jedzenia dla “Potworka”. Powinien sprawiać, aby czuła się bezpiecznie, bo obiecał…
- Nie okłamuj mnie, Anno. – powiedziała zaciskając palce na swoich ramionach. – Nie jestem z porcelany. Pamiętaj, że również jestem Dao. Jestem One-chan dla chińskiej mafii, moją skórę naznacza tradycyjny tatuaż Triady. – zasyczała, gdy skóra ramion została przebita przez długie, wypielęgnowane paznokcie. – Ja również potrafię być niebezpiecznym przeciwnikiem.
- Zdaję sobie z tego sprawę, Jun. – odparła prostując się na krześle. Uniosła brodę we władczym geście rozsiewając dookoła aurę pewności siebie. Zielonowłosa przechyliła delikatnie głowę i uniosła wąską brew w wyrazie powątpiewania.
- Anno opowiedz mi, co się tam stało? – zażądała uderzając pięścią w blat stołu.
- Lian został uwięziony pod Świętym Wodospadem. – szepnęła wpatrując się w ciecz na dnie glinianego kubka.
- Słucham? Jak to uwięziony?! I pod jakim wodospadem?! – Jun zerwała się ze swojego miejsca z hukiem przewracając krzesło i wazon stojący pomiędzy nią, a Anną. Kwiaty rozsypały się po blacie, a woda spokojnie torowała sobie drogę ku skrajowi stołu. Blondynka śledziła maleńkie strumyczki pełzające po chropowatym podłożu. W jednym miejscu dzieliły się na kilka mniejszych, aby później złączyć się ponownie w większą kroplę. Nieprzerwalnie brnęły do celu.
- Święty Wodospad jest miejscem, w którym Itako mogą oczyścić swoją duszę po przenoszeniu i wzywaniu duchów z zaświatów. Niewiele osób wie, że ma jeszcze jedną funkcję. Zaprowadziłam tam Liana, aby odzyskał spokój. Kiedy się rodzimy spoczywa na nas piętno z zaświatów, jest to wewnętrzny balans utrzymujący nasze istnienie w harmonii. Możesz się dziwić, ale nie chodzi mi o harmonię ze światem zewnętrznym. Tu chodzi tylko o nas samych. O nasze potrzeby fizyczne, mentalne i duchowe. Te należące do Liana były zakłócone przez… chyba wszystkie możliwe czynniki. Przynajmniej te, o których mam jakieś pojęcie. – przerwała. Wstała od stołu i sięgnęła do zlewu po szmatkę, którą zaczęła wycierać ciecz z blatu. Jun podeszła do dziewczyny i stanowczym ruchem wyrwała jej szmatkę z ręki.
- Mów! – wysyczała ciskając ścierką na drugi koniec blatu. Jej oczy wyrażały zarówno wściekłość, jak i zmartwienie.
- Co mam Ci powiedzieć, Jun? – szepnęła – Mam dać Ci złudną nadzieję, że będzie dobrze? Tego chcesz? Ja nie wiem, czy będzie dobrze! Nie wiem, czy Lian do Nas wróci! Boje się, że przez moją nadgorliwość stała mu się krzywda! On nie reaguje na nic! – krzyczała – Od trzech dni Lian siedzi pod arktycznie zimnym wodospadem…
- I pewnie posiedzi kolejne dwa. – Dziewczęta podskoczyły na dźwięk obcego głosu. W progu, oparty o futrynę stał Horo. Jego wzrok utkwiony był w kalendarzu wiszącym na przeciwległej ścianie. – Ren wyjdzie spod wodospadu za dwa dni. Dokładnie o tej samej porze, o której pod niego wszedł. – dodał spoglądając na kobiety. – Ten czub jest bufonem, ale i perfekcjonistą. Skoro dostał szansę okiełznania przyrody to z niej skorzysta.
Horokeu odepchnął się od futryny i odwiązując chustę z nadgarstka podszedł do stołu stając dokładnie pomiędzy dziewczynami. Rzucił wzorzysty materiał na blat i patrzył jak woda wsiąka w niego.
- Lian jest jak ta chusta. – powiedział – Mocny, wyrazisty, nietypowy, pozwala wszystkiemu, co go zainteresuje wsiąknąć w siebie, a kiedy ktoś mu zagraża, to dzieje się to. – wziął chustkę w ręce i wycisnął ją najmocniej jak się tylko dało. – Jego wiedza przenosi się na umiejętności i zalewa agresora, jednocześnie nie pozwala sobie na wytchnienie. Cały czas jest skupiony, czujny, tak samo jak ta chusta jest wilgotna. – oznajmił wręczając materiał w ręce Jun. – Twój brat jest wielkim wojownikiem, zaufaj mu w końcu.
- Horo, znasz Liana lepiej niż my dwie razem wzięte? Nie martwisz się o niego? – spytała zaintrygowana blondynka. Porównanie Horokeu było tak abstrakcyjne jak prawdziwe i była wręcz zszokowana jego trafnością.
- Nie, Anno. Martwię się jeszcze bardziej niż wy dwie razem wzięte. – odparł zabierając chustkę z rąk zielonowłosej. – Ren jest strasznie upartym człowiekiem, nie przestanie dopóki nie sprosta swoim oczekiwaniom. Ustawił sobie poprzeczkę naprawdę bardzo wysoko. – westchnął podchodząc do okna i uchylając je. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i włożył sobie jednego między wargi. – Uwierzycie, jak Wam powiem, że to On nauczył mnie palić? – zaśmiał się puszczając oczko do zszokowanej Jun. – Pirika myśli, że to Ryu, ale po ciężkim i bolesnym treningu to Ren pierwszy poczęstował mnie i Choco fajkami. Chociaż Choco dziecko ulic Nowego Jorku wcześniej popalał. To ja się przy nich uczyłem zaciągać. – dodał wypuszczając dym ustami. – Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, Anno. Ren zawsze Nam powtarza, że co nas nie zabije to Nas wzmocni. Jego wzmocni lodowata woda, albo będzie miał zapalenie płuc. – zaśmiał się gasząc niedopałek w doniczce z kaktusem.
- Teraz już wiem, dlaczego ten kaktus tak marnie wygląda… – westchnęła – Mówisz, że za dwa dni Lian do Nas wróci?
- Yhym. Dokładnie tak, Anno. – odparł sięgając po kubek z herbatą dziewczyny.
- Dlaczego dopiero za dwa dni?! – zagrzmiała Jun. Złapała chłopaka za nadgarstek i ścisnęła go mocno oczekując natychmiastowej odpowiedzi. – Dlaczego nie teraz?
- Ponieważ to perfekcjonista. – odpowiedział jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.
- Pięć dób. – szepnęła bursztynowooka. – Pięć jest w kulturze chińskiej liczbą symbolizującą harmonię. – dodała patrząc Jun w oczy.
- Chcesz mi powiedzieć, że Ren osiągnie harmonię sam ze sobą, dopiero gdy minie piąta doba?! – krzyknęła mocno gestykulując.
- Uważaj z tymi szponami, Jun! – warknął, kiedy dziewczyna o mało nie wbiła mu paznokci w oko. – Jeśli Ren sam nie wylezie spod tej wody, to my mu w tym pomożemy, ot cała filozofia.
Zielonowłosa najwyraźniej uspokojona przytaknęła chłopakowi i wybiegła z pomieszczenia. Chwilę później dało się słyszeć dźwięk zatrzaskiwanych drzwi wejściowych i urywany okrzyk Silvy, na którym zapewne dziewczyna się uwiesiła. Anna opadła na swoje krzesło i ukryła twarz w dłoniach. Jeśli tak ma wyglądać jej życie w domostwie rodziny Dao to powinna się poważniej zastanowić nad propozycją Liana.
- Anno?
- Wszystko, ok. Jestem tylko zmęczona tym wszystkim. – przerwała mu zbywająco machając dłonią. Ten tylko przytaknął i przysiadł naprzeciw. – No i co? Znalazłeś swojego partnera? – zmieniła temat. Choco bardzo szybko znalazł swojego partnera, prawdopodobnie użył do tego zdolności Mike’a. W przypadku Horohoro utrudnieniem było nawet nazwisko mężczyzny. Nawet członkowie Rady nie mogli dopasować imienia do twarzy.
- Tak, choć przyznaję, że nie było łatwo. – westchnął marszcząc nos w wyrazie dezaprobaty. – Trafił mi się jakiś fetyszysta...
- Fetyszysta? – zapytała unosząc jedną brew ku górze. To Horokeu zna takie słowa?
- Nooo… Dostaje fizia na widok spływającego po ciele potu. Jak mi mówili, że to dziwak z hoplem na punkcie czystości to machnąłem na to ręką, ale teraz widzę, że to miało drugie dno… - mruknął przeczesując swoje włosy palcami. – Facet zachowuje się w stosunku do mnie, jak Ryu do swoich królowych.
- Przymila się? Przynosi kwiatki? I czekoladki? – odpowiedziało jej przytaknięcie ze strony Trey’a – Gratulacje, oto twój pierwszy adorator. Życzę szczęścia. – stwierdziła grzebiąc za czymś w swojej torebce.
- Nie! To jest facet! I do tego jest stary, pomarszczony i w cholerę zboczony! Nie zrobił jeszcze nic podchodzącego pod molestowanie, ale sama świadomość tego, że patrzy na mnie jak Ryu na swoje królowe sprawia, że chcę mu wybić wszystkie zęby… – zagrzmiał wyobrażając sobie, że szmatka, którą wycierał blat to szyja jego nowego partnera w walkach.
- W takim razie dobrze, że nie nocujecie w jednym miejscu… – odparła zapinając zamek błyskawiczny torebki. – Ja nie chciałabym usłyszeć swojego imienia dobiegającego z jego sypialni. – dodała wzdrygając się. Wstała od stołu z zamiarem udania się do Liana.
- Nie rozumiem, nie chciałabyś aby wołał Cię na pomoc? – zapytał zatrzymując blondynkę w drzwiach.
- Tak, jeśli oczywiście wiesz jaką pomoc miałam na myśli. – odpowiedziała posyłając niebieskowłosemu spojrzenie pełne dezaprobaty. – Dobrze jest być tak niewinnym… Pa Trey! – krzyknęła zostawiając chłopaka z rosnącym przerażeniem na twarzy.
- FUJ!!!!! – wrzasnął biegnąc prosto do łazienki.
C.D.N.
Horokeu jako rekompensata długości notki :)