31 lipca 2016

Flaminis-Exorcístæ - Część VII

Jak ma się więcej czasu wolnego, to wszystko idzie jakoś wolniej. 
Nawet pisanie opowiadań :/
---------------------------------------------------------------------------------------------

- Moi drodzy szamani! Jak zapewne się domyślacie trzecia runda będzie trudniejsza, niż Wasze wcześniejsze potyczki. Do tej pory działaliście w pojedynkę, licząc tylko na własne umiejętności i intelekt. Następnie współpracowaliście w grupach trzyosobowych, w której każdy z Was dodał coś od siebie wzmacniając rodzące się więzi i uczył się kompromisu. Teraz nadszedł czas na duety! – nastąpiła chwila ciszy w głośniku, a szmery w kawiarni stawały się nie do zniesienia.

Kalim widząc wzrastające poruszenie zaczął stukać łyżeczką w szklankę zwracając uwagę szamanów na siebie. Kiedy wrzawa ucichła przystawił palec wskazujący do ust, aby uciszyć gości na dłuższą chwilkę.

- Jestem z powrotem, moi drodzy! Doprawdy, nie można zostawić swoich notatek w widocznym miejscu, bo ktoś zaraz je sprzątnie! – W eterze rozbrzmiał głos jednego z sędziów, który najwyraźniej tłumaczył się ze swojego zamiłowania do sprzątania. – Wracając do meritum! Król Duchów połączy Was w pary, w których wcześniej nie współpracowaliście, jednak nie będzie to jedynym problemem! Każda walka będzie wyznaczona w innym miejscu całego Dobie Village! A lokalizacja będzie zagadką nawet dla Wielkiej Rady Szamańskiej! Rozumiem Wasze zdezorientowanie! – podniosła głos chcąc przekrzyczeć, jak jej się zdawało zdenerwowanych szamanów. – Na godzinę przed walką otrzymacie wiadomość, w której będzie instrukcja, w formie zagadki dzięki, której dostaniecie się na miejsce potyczki! Pamiętajcie, że Król Szamanów musi być nie tylko silny, ale również sprytny i inteligentny! W końcu przyjdzie mu rozwiązywać problemy całego świata! Powodzenia moi drodzy! Niech Król Duchów będzie z Wami! – zawołała, a połączenie zostało przerwane.

- I w tym momencie ani Choco, ani Horo nie nadają się na Króla Szamanów. – Komentarz Liana spowodował rozluźnienie się atmosfery w kawiarni. Ludzie zaczęli ponownie ze sobą rozmawiać i wymieniać się spostrzeżeniami na temat zasłyszanych nowości. Nie minęła chwila, jak dzwonki wyroczni zabrzmiały. Król Duchów nie zwlekał z wydaniem rozpiski.

Lian spojrzał na swój dzwonek, ale nie odczytywał jeszcze wiadomości. Zdawał sobie sprawę z tego, że nie będzie walczył u boku, któregokolwiek szamana, którego zna jakoś lepiej. Spojrzał na blondynkę, którą obejmował w swobodny sposób, nie osaczając jej dodatkowo. Ta była wyraźnie pogrążona w ponurych myślach, gdyż zmaltretowany kawałek sushi na jej talerzyku nie nadawał się już do zjedzenia, a ona wciąż skubała go pałeczkami. Złotooki chwycił w pałeczki inny kawałek, który zamoczył w sosie sojowym i podetknął go blondynce pod nos.

- Anno... – Dziewczyna wyrwana z zamyślenia pozwoliła siebie nakarmić, moment później posyłała już młodzieńcowi spojrzenie pod tytułem „Serio?”. Ten tylko wzruszył ramionami posyłając jej złośliwy uśmiech.

- Nie wolno bawić się jedzeniem. – odparł samemu częstując się przygotowanym dla nich daniem.

- Pfft! – prychnęła. – Sprawdź lepiej z kim będziesz musiał współpracować!

- Sprawdzę. – odparł. – Jak pójdziemy na nasz trening.

Dziewczyna przytaknęła uznając, że kłótnia na ten temat niczego dobrego im nie przyniesie. Poza tym nie powinna się denerwować.


- Sfermentowany budyniu! – Głos Feimei rozniósł się po zniszczonej części, niegdyś Kryształowego Pałacu. Szukając informacji o budynku, a w szczególności na temat jego zabezpieczeń białowłosa natrafiła na ryciny przedstawiające pierwotny pałac. – Dlaczego mi nie powiedziałeś, że to miejsce było kiedyś piękne?

- Feimei... – zmęczony głos wydobył się zza opieczętowanych drzwi sprawiając, że dziewczyna cofnęła się o krok.

- Kefirku... Co się dzieje? – zapytała podchodząc do drzwi. – Dlaczego jesteś taki zmęczony?

- Ponieważ taki jeden białowłosy upiór nie daje mi chwili wytchnienia! Kobieto byłaś tu już dziewięć razy! Ja też muszę spać! – wydarł się, aż talizmany zafalowały od podmuchu, który utworzył jego wrzask.

- O Kisiel, patrz! Dwa talizmany odpadły! – zawołała podnosząc nieszczęsne świstki papieru z podłogi. Teraz wyglądały jakby jakiemuś niemowlęciu się na nie ulało. – Mówię Ci, fuj! Dobrze, że nie widzisz jak one wyglądają bez foryoku!

- Czy Ty czasem słuchasz, co mam Ci do powiedzenia? – zapytał wzdychając lepiej niż Yohmei Asakura w toalecie.

- Jeśli jest to coś, co mi się przyda, to tak. – odparła z pełną szczerością na jaką było ją stać.

- Pfft!

- Nie prychaj, bo się jeszcze zetniesz, galaretko. – odparła siadając naprzeciw drzwi. Ostatnio robiła to codziennie, co strasznie denerwowało ufoludka w zamknięciu, ale tylko w ten sposób mogła przestać być obserwowana przez konkubiny. Kiedy zachowanie Feimei wydawało im się nudne, to przestawały zwracać na białowłosą jakąkolwiek uwagę. Nawet pomimo nakazu samego Pana.

- Feimei, czy Tobie czasem nie zbliża się okres? Cały czas nawijasz o jedzeniu. – Komentarz Króla Duchów postawił dziewczynie włosy na baczność, a ona sama rzuciła w drzwi swoim trzewikiem.

- Sczeźnij! – zawołała wymachując pięścią do drzwi.

- Wielkiej krzywdy to Ty mi w taki sposób nie zrobisz! – zaśmiał się wywołując wymianę zdań w brutalnej łacinie podwórkowej.

Duch kobiety odziany w złoto-różowe kimono z wyszytymi pawiami oddalił się nieśpiesznie do głównych komnat w zamczysku. Jej długie do pasa, hebanowe włosy powiewały za nią z gracją, z którą się poruszała. Za życia musiała uchodzić za niewyobrażalną piękność z równie paskudnym charakterem. Była jedną z trzech pierwszych. Ten status napawał ją satysfakcją, bo mogła rozkazywać każdej młodszej konkubinie, ale i pierwsza runda finałowa należała do niej. Ćwierćfinały zawsze były pełne napięcia. Ośmiu najlepszych, w tym wybranek duchów oraz wybranek rady. Chie, bo takie imię nadano jej za życia, uśmiechnęła się złośliwie. Miała w głowie już zalążek planu, w którym szamani rzucą się sobie do gardeł na Wielkiej Arenie. Tylko musi go jeszcze troszeczkę dopracować. Wchodząc do komnat konkubin odnalazła wzrokiem swój instrument. Została z nim pochowana, więc Guzheng* pojawił się razem z nią w objęciach Pana. Teraz musiała ułożyć melodię, którą zacznie manewrować uczestnikami niczym marionetkami! Jeśli jej się uda, to będzie mogła mieć prośbę do Pana, którą ten spełni. Nie mogła się już doczekać.


- Anno, powinienem zabrać dodatkowe ciężarki? – zapytał podchodząc do dziewczyny z torbą, do której wcześniej włożył omówione z blondynką przedmioty.

- Nie. Dziś popracujemy nad Twoją koncentracją. – odparła chodząc po pokoju z zamiarem sprawdzenia, czy wzięła wszystko, czego będzie potrzebować. – Właściwie zastanawiam się, czy nie wziąć ze sobą Horo i Choco.

- Ich też chcesz trenować? – zainteresował się zapinając torbę.

- Nie. – odpowiedziała zarzucając sobie na ramiona kremowy sweterek.

- Dlaczego, więc? – zapytał. Anna odwróciła się do chłopaka przodem i jak gdyby nigdy nic odparła:

- Bo będą Cię wkurzać.

- Dziękuję, postoję.

- Weźmiemy ich ze sobą. – zdecydowała. – W końcu musisz zacząć słuchać samego siebie! I wcale nie mówię o Twoim egoizmie! – zaznaczyła pukając chłopaka palcem w pierś.

- W takim wypadku, o wielka Pani, czegoż mam słuchać? – zakpił kłaniając się w pas przed blondynką.

- Serca, Dao. – odpowiedziała wzruszając ramionami. – Musisz pozwolić mu rozkruszyć kamień, który go wiąże. Jednak z tym poradzimy sobie małymi kroczkami. – mówiła kierując się w stronę wyjścia z domku. – Zaprowadzę Cię do miejsca, w którym zwykłam medytować. Liczę, że będziesz to robił przynajmniej raz dziennie. Bez zbędnych codziennych myśli możesz szybciej rozwiązać swoje problemy, albo udoskonalić strategię.

Lian ruszył za dziewczyną odzianą, dla odmiany, w liliowe kimono z wyszytymi błękitną nicią kwiatkami sakury. Włosy spięte w wysoką kitkę ozdobiła grzebykiem, a w dłoniach niosła kosz piknikowy. Dla szamanów, których mijali wyglądali jak para idąca na randkę. I tak miało pozostać. Popularność ludzi, którzy uczestniczyli w pokonaniu Wielkiego sięgała zenitu. Nie było osoby w Dobie, która by nie rozpoznała, któregokolwiek z przyjaciół Asakury. Dlatego lepiej było podać ludziom kontrolowane przez samego siebie plotki.


Para idąca główną ulicą Dobie Village przyciągała wzrok każdego obecnego tam szamana, czy ducha. Drobna blondynka o surowych, ale bezdennych, bursztynowych oczach w dobrze skrojonym kimonie i młody mężczyzna o lodowatym choć złotym spojrzeniu, które łagodniało tylko, gdy rozmawiał z młodą Itako. Jego włosy nie były ułożone w charakterystyczny czub. Spływały gładko po ramionach związane przy końcówkach w kitkę. Praktycznie stapiały się z kolorem Changshan**, które miał na sobie. Bardzo rzadko można było zobaczyć młodego Dao w tak tradycyjnym stroju, dlatego byli też i tacy, co robili parze ukradkowe zdjęcia. Jedną z takich osób był siedzący w jednej z restauracyjek Manta.

- Mój mały przyjacielu, dlaczego nie jesz? – zainteresował się Ryu, który był już przy deserze, a jego mały towarzysz jeszcze nie skończył drugiego dania.

- Ach! To nic! Zacząłem bawić się moim nowym aparatem i przypadkowo zrobiłem zdjęcie Annie i Renowi! – powiedział czekając, aż polaroid wydrukuje mu małe zdjęcie. – Spójrzcie!

Ryu, Tokageroh, Tamao oraz Konczi i Ponchi nachylili się nad stołem, aby spojrzeć na małe zdjęcie przedstawiające dwójkę ich przyjaciół. Manta, który po wznowieniu turnieju również przyjechał do szamańskiej wioski za punkt honoru obrał sobie dokumentowanie każdego dnia podczas trwania zgromadzenia. Teraz całkowicie zadowolony, że uchwycił dwie najmniej lubiące zdjęcia osoby i to w swobodnych pozach rozsiadł się na krześle. Zdjęcie przedstawiało Liana, który niósł na prawym ramieniu torbę z wystającym z niej kocem. Delikatnie obejmował blondynkę w pasie, gdy ta oburącz niosła mały kosz piknikowy. Głowy mieli odwrócone do siebie i rozmawiali, a na ich twarzach widniał spokój i harmonia. Widać było, że dobrze się ze sobą czują.

- Pani Anna rozkwitła! Związek z krótkomajtkiem najwyraźniej bardzo jej służy. – zawył rozpłaszczając swoją fryzurę z czasów Elvisa na stole. – Kiedy przyjdzie czas na biednego, starego Ryu?

- Nie martw się Ryu! Jestem pewna, że niedługo znajdziesz swoją wymarzoną partnerkę! – Różowowłosa delikatnie poklepała mężczyznę po ramieniu, aby za mocno się z nim nie spoufalać.

- Chyba po drugiej stronie! – zaśmiał się Konczi.

- Taką z czasów Elvisa! – dowalił Ponchi i obaj zanieśli się niepohamowanym śmiechem.

- Konczi! Ponchi! To nie ładnie! Przeproście Ryu!! – Teraz Tamao zawyła, kiedy jej stróże zaczęli ciągać ją za włosy.

- Hehe... Tutaj to zawsze sporo się dzieje. – Z uśmiechem maniaka blondyn zaczął pstrykać kolejne zdjęcia.

W całym tym rozgardiaszu żadne z nich nie zauważyło, kiedy do stolika przysiadł się Yoh. Nikt nie zwrócił uwagi na to, że chłopak przegląda zdjęcia, które leżały na blacie stolika.

Nikt nie spostrzegł, że zabrał jedno z nich i przyglądał się mu z czystą rządzą mordu w oczach. Oczach, które spowiła czerwień.

Nikt nie usłyszał, jak gniecie kawałek papieru z uwiecznionym wizerunkiem pary młodych ludzi.

Nikt nie zobaczył, jak wbija paznokieć w głowę jednej z postaci z uśmiechem chorego psychicznie maniaka.

Nikt nie dosłyszał, jak mamrotał przekleństwa wymierzone w pretendenta do tronu Króla Szamanów, a swojego rywala.

Nikt, oprócz białowłosego upiora, który zszedł na ziemski padół wraz z zachodem słońca.

- Zniszczę Cię, Lianie Dao. – szeptał z chorą satysfakcją robiąc kolejne dziury w podobiźnie złotookiego szamana.


Anna zaprowadziła chłopaka w oddalone od codziennego zgiełku miasteczka miejsce. Z trzech stron świata było otoczone lasem, z ostatniej zaś przez wodę i skały. Odgłosy lasu, szum wiatru, uderzenie wodospadu o taflę niewielkiego jeziorka, a nawet trzaskanie ognia w dopiero co rozpalonym ognisku napawało chłopaka irracjonalnym spokojem. Tam, gdzie się wychował nie było nic oprócz skał. Ziemia otaczająca posiadłości Dao była mu doskonale znana. Wiedział w jaki sposób uderzyć, aby spadła lawina, albo kamienie roztrzaskały się w drobny mak. Tutaj było inaczej. Nie miał pojęcia jak poradzić sobie z drewnem, czy wodą.

- Lian. – Anna siedziała na kocu i wpatrywała się w języki ognia trawiące gałązki. – Horokeu i Choco dotrą tu za około godzinę. Do tego czasu musisz oczyścić swój umysł z niepotrzebnych myśli. Wejdź pod wodospad, a kiedy usłyszysz, że przyszli to dołącz do nas.

Złotooki przytaknął ruchem głowy. Podszedł do jeziorka i spojrzał w jego toń. Woda była przejrzysta do tego stopnia, że było widać dno. Jednak nie można było z całą pewnością oszacować głębokości. Lian cofnął się o krok i odwiązał pas ściskający jego brzuch. Przez głowę ściągnął długą do kostek kamizelkę w kolorze śliwek i znajdującą się pod nią koszulę z szerokimi rękawami. Złożył swoje ubranie na kamieniu przy jeziorku, a tuż obok postawił buty. W samych spodniach ruszył do wody. Stawiał drobne kroki, aby nagle nie znaleźć się pod taflą. Każdy ruch był przemyślany i ostrożny. Jednak bardzo szybko stracił grunt pod nogami. Będąc po szyję w lodowatej wodzie czuł, jak wszystkie członki mu drętwieją. Jego organizm domagał się wyjścia na brzeg. Przestał myśleć, podpłynął do najbliższej skałki. Wspiął się na nią i odetchnął czując ciepły wiatr owiewający go z każdej strony. Drżał patrząc na posiniałe dłonie i stopy. Wiedział, że są ma swoim miejscu, ale ich nie czuł.

Anna oglądał jego zmagania z lądu. Doskonale wiedziała, przez co przechodzi Lian. Zauważyła, że przestał się zastanawiać, kiedy woda zaczęła sięgać mu obojczyków. Wsłuchiwał się w swój organizm, który kazał mu opuścić wodę. Ona nie potrafiła tak dobrze wsłuchać się w samą siebie. Od razu dotarła do wodospadu, ale przyniosło to ze sobą wiele cierpienia i fizycznego i psychicznego. Lian dostosowywał się do zaistniałej sytuacji. To dobrze wróżyło.

Złotooki siedział skulony wśród skał chcąc zachować jak najwięcej ciepła. Zaciśniętymi w pięści dłońmi rozmasowywał ramiona i nogi odziane w materiałowe spodnie. O dziwo, nie myślał. Mimo wyziębienia odczuwał komfort umysłowy. Po jakimś czasie podniósł spojrzenie na wodospad, miał pod nim medytować.

Przechylił delikatnie głowę na bok, jakby zastanawiając się, czy na pewno chce znów znaleźć się pod wodą. Wciąż przyglądając się opadającym strumieniom chłopak wstał i robiąc krok na przód, wsunął się w błękitne odmęty.

- Anno, co Ren wyprawia w tym jeziorze? – pytanie Choco, choć jak zwykle nie na miejscu, pozwoliło dziewczynie na chwilę relaksu. Cały czas się zastanawiała, czy będzie go wyławiać i jak to zrobi, ale skoro chłopcy już dotarli, to miała to już z głowy.

- Próbuje nie zamarznąć. – odpowiedziała wiedząc, że temperatura wody była największą barierą do pokonania.

- To nie jest zwyczajna woda, prawda? – Horokeu przykucnął obok siedzącej dziewczyny obserwując przyjaciela, który właśnie wypłynął pod strumieniem opadającej cieczy. – Ta woda wygląda wręcz na arktyczną.

- Bo taka jest. – odpowiedziała. – Jest naładowana foryoku Króla Duchów, tylko tutaj można osiągnąć ostatni stopień skupienia. A jak wiecie, Lianowi bardzo trudno jest się skupić.

- To prawda. – zaśmiał się Afroamerykanin pocierając koniuszek swojego, pokaźnych wielkości nosa. – Jak rozumiem mamy go rozpraszać?

- A jednocześnie będziecie trenować uniki. Czyż to nie wspaniale? – zaćwierkała wbijając tym chłopaka w podłoże.

- Wybacz Anno, ale wolimy, abyś była cholerną suką. Kiedy jesteś słodka i miła... Spójrz sama na Choco! Przecież on wybrał się już na herbatę do samego Króla Duchów! – zawołał wskazując na komika, który z szoku wyzionął ducha.

- Cóż będę musiała go wskrzesić... – oznajmiła wyciągając swoje korale.

Krzyków, wyzwisk, plaskaczy i śmiechu nie było końca, ale Lian wciąż nie reagował. Jego wzrok utkwiony był w skałach, a raczej w białowłosej dziewczynie siedzącej na nich.
Jej usta cały czas się poruszały.     




------------------------------------------------------------------------------------------------------------- 
* Guzheng - (chiń. 古箏, pinyin: gǔzhēng), chińska cytra – chiński instrument szarpany przypominający cytrę. Od niego pochodzi japoński instrument koto. [klik]
** Changshan - tradycyjna chińska męska suknia, odpowiednik damskiej cheongsam (qipao). Znana również jako changpao lub dagua. [klik]

30 czerwca 2016

Flaminis-Exorcístæ - Część VI

Jestem! 
Wróciłam! 
Sesji pomachałam różową chusteczką, naładowałam baterie i znów mogę pisać :D 
Zapraszam na kolejną część opowiadania! 
---------------------------------------------------------------

Białowłosa zjawa przemierzała korytarze wielkiego, ponurego zamczyska. W ręku trzymała świeczkę, z której wosk spływał po delikatnych, bladych palcach. Zdawała się nie odczuwać bólu, chociaż dłonie nosiły ślady mocnych oparzeń. Jej twarz przyozdabiał ponury wyraz rezygnacji. Wiedziała, że nie obejdzie zabezpieczeń i nie uda jej się uciec. Pogodziła się ze swom losem, przynajmniej do pewnwgo stopnia. Teraz myślała o tym, aby odpowiednia osoba wygrała turniej. Kolejna osoba pokroju Pana zniszczy to miejsce i cały świat szamański. Tego była pewna.

Przystanęła w pół kroku, gdy ze ścian odpadły fragmenty kamienia. Nasłuchiwała pilnując, aby samemu się nie poruszyć.

Wszystko trzymało się tylko na słowo honoru. I nie wiedziała, czyjego honoru.

Kolejne kroki stawiała delikatnie, aby nie wydać najmniejszego dźwięku. Będąc duchem uwięzionym w ludzkim ciele, było to dość kłopotliwe. Mogłaby przelewitować ostatnie metry, ale Pan stwierdził, że ciekawie będzie, jeśli zachowa swoje ludzkie ciało. Uznał, że będzie miał wiele zabawy. I miał. Lubił ją torturować, chociaż ona nie odczuwała związanego z tym bólu. Utrudniało jej to całą egzystencję w zamczysku, który od tysiąca lat musiała nazywać domem. Dla niej był tylko budynkiem, który przeraża swym chłodem i ciemnością.

Zatrzymała się przed masywnymi, ale skromnymi drzwiami. Były poznaczone czerwonymi talizmanami, które miały powstrzymać czającą się za nimi siłę. Dobrą siłę. Samego Króla Duchów.

- Niebieska galaretko? – szepnęła. Doskonale wiedziała, że to określenie denerwuje stwora zamkniętego w tej części zamku.

- Feimei... – warkot był przesiąknięty irytacją, której dziewczyna się spodziewała, ale domieszka znużenia i zmęczenia sprawiły, że białowłosej ode chciało się drwić. – Potrzebujesz czegoś, prawda?

- Tak, Kami-sama. – odparła pochylając głowę. Mimo, że okazywała szacunek zamkniętym drzwiom, jej dusza kapłanki garnęła się do swoich nawyków.

- Czego potrzebujesz? Wiesz, że nie mogę zrobić zbyt wiele, moje dziecko. – wyszeptał stwór.

- Wiem, ale może udałoby ci się wysłać mnie do Dobie? – zapytała z wyczuwalnym napięciem w głosie.

- Do Dobie? Od tak? Na zakupy? – zapytał drwiąc sobie z dziewczyny.

- Nie! Nie na zakupy! – Chciała krzyknąć, ale wydała z siebie tylko słaby do usłyszenia pisk.

- Zatem? – dopytł z ciekawością. Dotąd konkubiny chciały udać się do Dobie tylko na zakupy.

- Potrzebuję spotkać się z szamanem, który ma wygrać turniej! Muszę sprawdzić, czy nadaje się na Króla! Czy... – urwała spuszczając wzrok na swoje stopy ubrane w granatowe trzewiczki.

- Czy nadaje się na Twojego męża? To chcesz powiedzieć, prawda? – zapytał i zadumał się na chwilę. Dziewczyna była dla niego jak otwarta księga, wszystko mógł wyczytać z jej duszy. – Osoba, która powinna wygrać turniej w tym pięćsetleciu jest odpowiednia, aby podnieść nasz świat do góry. Hao napsocił ponownie i dzięki niemu, Pan przestał być czujny. Jeśli pretendent okaże się na tyle sprytny, aby sprostać próbom wymyślonym przez trzy konkubiny, wygra, a wtedy jego siła fizyczna ocali go przed śmiercią.

- Co masz na myśli mówiąc o jego sile fizycznej? – dopytała spoglądając na drzwi spod białej grzywki.

- To, że pretendent może zostać otruty w dniu finału, tak samo jak Twój przyjaciel. – przemówił, a talizmany poruszyły się nieznacznie. Wyglądało na to, że niektóre treści zostały również ocenzurowane przez duchowego dyktatora.

- Mówisz o Seikim, prawda? – szepnęła. Niestety odpowiedziała jej cisza. Najwyraźniej wyczerpała możliwość usłyszenia odpowiedzi na swe pytania. Przymknęła lodowo błękitne oczy wsłuchując się w otaczający ją świat. Musiała znaleźć drogę do świata żywych… ale jak?

*

Poruszenie, które pojawiło się w domku drużyny Rena zniknęło równie szybko, gdy ofiara przemyconego, wielorybiego tłuszczu stwierdziła, że pozabija swoich kompanów z drużyny. I tak oto Chocolove polegiwał pod okazałym tulipanowcem amerykańskim próbując plastikową łyżeczką wykopać sobie grób. Horokeu ostatkami sił bronił się przed szarżą ostrych mieczy tylko po to, aby upaść po podcięciu, które zastosował na nim złotooki. I mimo prób przeturlania się na bezpieczną odległość dostał po tyłku tępą stroną katany, w którą przemienił się miecz błyskawica.

Przypatrujące się wszystkiemu dziewczęta odetchnęły z ulgą. Przynajmniej wszyscy jeszcze żyją. Jun postanowiła podnieść zdewastowanych przedstawicieli innych nacji, w między czasie wymieniając słodkie słówka z narzeczonym. Narzeczonym, który oglądał wszystko z drzewa, pod którym konał Choco.

Lian wrócił się do domku. Czuł się brudny, spocony i miał kapcia w ustach. W całym tym ferworze wściekłości na Horohoro, a raczej jego wielorybi tłuszcz, zapomniał umyć zęby po wymienianiu umizgów z muszlą klozetową. Westchnął przeciągle i otarł sobie czoło przedramieniem.

– Lian? – zatrzymał go głos blondynki stojącej przy barierce otaczającej mały taras przy wejściu do ogrodu, w którym dokonał masakry.

– Jak się oporządzisz zaczniemy trening. – powiedziała przeszywając młodzieńca spojrzeniem. – Masz wielkie pokłady foryoku, ale zużywasz je zbyt szybko w atakach, które nie muszą być wcale takie mocne, aby pokonać przeciwnika. – powiedziała spoglądając na ledwo żywą dwójkę. – Musimy nad tym popracować, jeśli chcesz wygrać turniej. – oznajmiła.

Przechodząc obok złotookiego złapała go za warkocz i pociągnęła w stronę wejścia do domku. Chińczyk ruszył za nią.

~

– Od czego zaczniemy? – spytał siedząc już w wannie. Dziewczyna, jak na dobrą żonę przystało, przygotowała mu gorącą kąpiel, podczas, gdy on brał otrzeźwiający prysznic.

– Musisz nauczyć się słuchać swojego foryoku. – powiedziała przeczesując filetowe pukle małym grzebykiem. – Jest to umiejętność przeznaczona tylko dla Itako, ale z racji tego, że nawiedza Cię dość nieprzyjemna zjawa… Niech tylko spróbują się pluć o cokolwiek. – wyszeptała, a błysk w jej oczach mówił sam za siebie.

– Wziąłem sobie za żonę niezłego bodyguarda. – stwierdził unosząc prawy kącik ust.

– Żebyś się tylko nie przestraszył tego bodyguarda. – odparła rzucając mu na głowę ręcznik. – Dość już tego moczenia. Za dwa kwadranse Goldva przedstawi reguły trzeciej rundy. Musimy być w kawiarni Kalima, aby ich wysłuchać. – wychodząc z łazienki rzuciła. – Masz pięć minut na ogarnięcie się, dziubasku.

Złotooki przez kolejne trzy minuty zanosił się histerycznym śmiechem.

~

–Anno! Wyglądasz bajecznie! Dlaczego wcześniej nie nosiłaś hanfu?! – zawołała Jun, gdy tylko wcisnęła dziewczynę w piękny strój z czarną górą i czerwoną spódnicą.

– Nikt mi nigdy na to nie pozwolił. – odparła przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Wyglądała naprawdę pięknie. Podkreślone błyszczykiem usta i maźnięte tuszem rzęsy wystarczyły, aby dodać dziewczynie odrobinę kobiecości. – Jun? Czy bluzka nie za bardzo uciska mi biust? Powinnam być, aż tak płaska w tym stroju? – zrzędziła stojąc bokiem do lustra z dłonią na klatce piersiowej.

– Ależ nie! Hanfu uwydatnia kobiece atuty! Wyglądasz fenomenalnie! – ćwierkała, jakby nie widząc niezadowolonego spojrzenia swojej przyszłej bratowej.

– I tak uważam, że nie mam cycków w tej kiecce… – syknęła krzywiąc się do swojego odbicia. – Jun, jesteś gotowa? Jeszcze chwila i się spóźnimy. – zapytała oglądając się na zielonowłosą. – Chcę wiedzieć na czym będzie polegać trzecia runda turnieju.

– Tak, Anno. Jestem gotowa, możemy iść. – odparła zabierając małą, wykonaną z nabłyszczonej skóry kopertówkę, która pasowała do jej zielono śliwkowego hanfu.

Dziewczęta wyszły z pokoju na piętrze i pokierowały się schodami na parter. Wiedziały, że mężczyźni czekają na nie na zewnątrz. Dlatego skorzystały z okazji i jeszcze raz przejrzały się w dużym lustrze przy wyjściu z domku.

~

– No, gdzie one są tyle czasu?! – pieklił się Horokeu. – Nam kazały być gotowe w pięć minut, a ich nie ma już dwadzieścia!

– Nie piekliłbyś się tak, gdyby Pirika była z nimi. – skomentował Lian, doskonale wiedząc, że niebieskowłosa została na Hokkaido, aby pielęgnować pola dla drobiażdżków, a każde niezadowolenie brata potraktowałaby grubym żelaznym łańcuchem. Możliwe, że Horokeu, któregoś uderzenia by nie przeżył.

- Właśnie! Inaczej dostałbyś takie manto, że byś się nie podniósł! W kobietach siła! – zawołał ciemnoskóry chłopak ubrany w różową bluzę, czarną spódniczkę i z niebieską peruką na głowie. Przy czym wymachiwał łańcuchem, którego nie tak dawno używała wspomniana dziewczyna, aby ukarać swojego starszego brata. – Dziwne, że go tu zostawiła, może jeszcze zawita do Dobie? Z niebieskowłosymi nigdy nic nie wiadomo... – rozmyślania Liana przerwał Chocolove, który w ferworze uciekania rzucił w niego niebieską peruką.

- Jeszcze Ci mało, matole? – zapytał złotooki, kiedy Usui ganiał komika dookoła jego osoby. – Szczerze? Mam was po prostu dosyć. – dodał podstawiając haka ganiającym się.

- Spokojnie Lianie. – Silva przymknął jedno oko obserwując, jak przyjaciele z drużyny przyszłego szwagra turlają się z wielkim hałasem kilka metrów dalej. – Nie bądź dla nich, aż tak okrutny…

- Nie będę ich głaskać po główkach za każdą głupotę, którą wymyślą. Są przecież dorośli. – mruknął. Ruszył w stronę domku, z którego wyszły dziewczyny. – Horo i Choco postanowili poczekać na nas na miejscu. – powiedział nie reagując na uniesioną brew blondynki.

- Och! W takim razie ruszajmy! Silva! – odparła Jun i podbiegła do mężczyzny cała w skowronkach. Ten z uśmiechem wysunął ze swoich włosów orle pióro i wpiął je w koka zielonowłosej.

- Teraz już nikt nie ma prawa zbliżać się do Ciebie z chęcią flirtu. – odparł z uśmiechem, którego sam Hao by się nie powstydził.

- Krew Wielkiego płynie w jego żyłach. – stwierdziła Anna, uśmiechając się jednym kącikiem ust.

- Z tym nie mogę się kłócić. – westchnął Lian. – Przynajmniej wiem, że Jun jest z nim bezpieczna.

- Czasami mam wrażenie, że cierpisz na kompleks starszej siostry. – zironizowała ruszając w stronę gruchających gołąbeczków.

- Fuj… Nie insynuuj mi tu takich rzeczy! – syknął – To obleśne…

- Przynajmniej teraz wiem, że wszystko z tobą w porządku. – zaśmiała się pozwalając złotookiemu prowadzić się pod mankiet.

*

- Niebieska galaretko! – zawołała stojąc ponownie przed oklejonymi talizmanami drzwiami. – Wiem jak dostać się do Dobie!

- Słucham, moja droga? – odparł uwięziony Król Duchów.

- Musisz oddzielić moją duszę od ciała! – zawołała. – Jako duch mogę podróżować do świata żywych.

- Zdajesz sobie sprawę, że tylko szaman, który pokonał śmierć będzie mógł Cię ujrzeć i usłyszeć? – dopytał wiedząc, że to wcale nie będzie łatwe zadanie.

- Wiem, ale muszę spróbować! Od tego zależy...

- Wiem, wiem, wiem. – przerwał jej w pół słowa – Pomogę Ci.

- Dziękuję!

- Pamiętaj! – warknął. – Będziesz miała tylko noce w świecie żywych. Za dnia Pan zorientuje się, że twojej duszy nie ma w pałacu.

- Do pałacu to tej chlewni dużo brakuje... – syknęła pod nosem.

- Słyszałem. – warknął elektryzując dziewczynie włosy, tak aby stały dęba.

- Oj no... – westchnęła. – Tak, to ja się przyszłemu mężowi nie pokarzę...

- Hahahahahahahaha!

*

Kawiarnia Kalima stała na obrzeżu wioski. W przeciwieństwie do restauracji, którą prowadził z Silvą nie miała ona charakteru amerykańskiego salunu, jednak wszędobylskość kaktusów, plemiennych masek, totemów i nawet mapy z zaznaczonymi na niej klanami Indian jasno mówiła o przywiązaniu mężczyzny do swoich korzeni. Jednocześnie było to miejsce doprawdy przytulne. Tkaniny na kanapach, drewniane stoliki i stołki, ogromne palenisko zajmujące środek pomieszczenia, czy nawet bar, przy którym Anna i Lian ostatnio pili. Wszystko, włączając w to uśmiechniętego Kalima, sprawiało, że człowiek odpoczywał fizycznie, duchowo i psychicznie. Może dlatego było to miejsce najbardziej lubiane przez złotookiego? Ostatnio potrzebował stabilności duchowej bardziej niż psychicznej, czy fizycznej. W pewnym stopniu otrzymywał to w tym miejscu. Jednak była to kropla w morzu jego potrzeb.

Wchodząc do budynku Jun od razu pobiegła w stronę małego stoliczka, jedynego wolnego w lokalu. Miał on dostępne dwa krzesła i kanapę, na której mogłyby się zmieścić dwie osoby. Musiałyby tylko siedzieć bardzo blisko siebie. Jun i Silva zajęli krzesła zmuszając Annę i Liana do ciśnięcia się na kanapie. Oczywiście oboje podsumowali to wymownym prychnięciem.

- Siadajcie, siadajcie! – zawołała z uśmiechem. – Goldva najwyraźniej jeszcze niczego nie przedstawiła.

- Co prawda ma na to jeszcze minutę. – przypomniał Silva. Spoglądając na narzeczoną z konsternacją.

- I tak się spóźni.

- Lepiej, aby się nie spóźniła. – dodał Lian. – Marnujemy czas siedząc tu bez celu.

- Więc zamówmy coś! – odparła Jun wręczając bratu menu.

- Jeśli Kalim przygotuje mi sushi, to przestanę narzekać. – oznajmił złotooki spoglądając na siostrę z wyzwaniem.

- Ten dzień nadszedł! Lian Dao przestanie narzekać. – zaśmiał się ciemnoskóry Indianin stawiając przed chłopakiem talerz pełen smakołyków z surowej ryby. – Anno mam nadzieję, że będzie wam smakować.

- Dziękujemy. – odparła równie zaskoczona, co narzeczony.

- Silva kuper do góry! Nie widzisz, że mamy wielu gości? Już, już! Jun Ci z nikim nie ucieknie. - gadał popychając bruneta w stronę kuchni. Zielonowłosa ze śmiechem pomachała mu na pożegnanie białą chusteczką.

- Widzę Ren, że doskonale Ci się powodzi. – usłyszeli, a chwilę później Yoh siedział na miejscu Silvy.

- Nie narzekam Asakura. – odpowiedział obserwując… przyjaciela?

- Yhym! Słyszałem! – zawołał posyłając wszystkim swój wyluzowany uśmiech. – To doskonale! Nie warto marnować życia na zmartwienia. Tym bardziej, że wyrobiłeś sobie fory u Wielkiej Rady Szamańskiej! Nie codziennie twoja siostra wychodzi za sędzię. – powiedział zahaczając palcem o pióro wpięte we włosy Jun. Szamani będący w kawiarni porzucili swoje zajęcia na rzecz przysłuchiwania się rozmowy dwóch najpopularniejszych uczestników po wznowieniu turnieju.

- I kto to mówi? Twój kuzyn jest sędzią, Yoh. – odparł z nonszalancją podpierając podbródek o knykcie lewej dłoni.

- Ah! I tu mnie masz! – zaśmiał się jednocześnie wzruszając ramionami. – Jednak… - dodał i spojrzał z rozbawieniem na blondynkę siedzącą obok Liana.

- Co za „jednak”, Asakura? – Lian zwęził oczy domyślając się, że brunet walnie jakimś niedojrzałym i seksistowskim tekstem.

- Powiedz mi Ren… - powiedział nachylając się w stronę chłopaka. – Jak to jest eksploatować zużytą zabawkę? Nie lepiej kupić sobie dmuchaną lalę? – zapytał, a brązowe oczy iskrzyły się z uciechy. Większość przysłuchujących się wszystkiemu szamanów wciągnęła powietrze z głośnym świstem, a niektórzy zaśmiali się perfidnie po tym komentarzu.

- Wiesz Yoh, jakby ci to powiedzieć… - odparł odchylając się na oparcie kanapy i obejmując Annę ramieniem. – Najpierw ta „zabawka” musiałaby być zużyta, jakbym miał ci coś na ten temat powiedzieć. Jeśli wiesz o czym mówię, oczywiście. – spuentował posyłając brunetowi podszyty irytacją uśmiech.

- Ty! – Yoh złapał Liana za przód bluzki i przyciągnął do siebie tak, że ich nosy prawie się stykały. Jego wykrzywiona we wściekłości twarz nie przypominała już ludzkiej, oczy połyskiwały na krwisty kolor, a zęby wydawały się być zaostrzone. Lian złapał bruneta za dłoń i odgiął palce zaciśnięte na granatowym materiale.

- Jeden zero dla mnie, Asakura. – szepnął odpychając chłopaka na krzesło. – Yoh, jeśli chcesz walczyć to Kalim chętnie nam posędziuje. Jednak pamiętaj, że przegrany odpadnie z turnieju.

Brunet rozejrzał się po pomieszczeniu. Szamani stali przy swoich stolikach nie do końca wiedząc, czy się wtrącać i ich rozdzielać, sędziowie, a okazało się, że było ich trzech w kawiarni, byli gotowi rozpocząć walkę szamańską.

- Tsyk! – prychnął wstając z krzesła. – Zmierzymy się w rundzie finałowej. Mam nadzieję, że do niej wytrwasz, Dao.

- Jeśli ty wcześniej się nie rozpadniesz to spotkamy się w finale, Asakura. – odparł zakładając nogę na nogę. Piwne oczy zwęziły się delikatnie, a młodzieniec ruszył do wyjścia z kafejki. Jakoś nikt nie zwrócił uwagę na to, że praktycznie całe ciało miał obwiązane bandażami, nosił czarne materiałowe spodnie o długich nogawkach, bluzki lub koszule z długim rękawem i pachniał liliami stawianymi w kryptach cmentarnych.

- Ekhem! Ekhem! Witam Was drodzy szamani! Wybaczcie to spóźnienie, ale ktoś wyrzucił moje notatki… - Z radia powieszonego pod sufitem wydobył się głos Goldvy. Trzecia runda turnieju rozpocznie się lada moment.

C.D.N.


Hanfu Anny
Hanfu Jun

30 kwietnia 2016

Flaminis-Exorcístæ - Część V

*

Białowłosa Mei Mei po ponad tysiącu lat u Pana przyzwyczaiła się do panujących w zamku zasad. Jednak, nigdy ich nie stosowała. Uważała siebie za osobę wolną, mimo tego, że żyła w zamknięciu. Miała własne zdanie, marzenia i pragnienia zupełnie niezwiązane z Panem. Niestety Pan wciąż nie mógł przejść nad tym do porządku dziennego.

- Seiki, czego On chce? Czego tym razem chce? – zapytała podążając za brunetem. Głowę miała wysoko uniesioną, a oczy przymknięte, aby nie było widać w nich jej obaw.

- Nie wiem, Mei Mei. – odpowiedział niosąc przed sobą żelazną latarenkę z palcą się świeczką w środku. – Jednak... – dodał ciszej. – Turniej powoli się kończy...

- Może mieć plany związane z moją osobą... – szepnęła stając przed drzwiami do komnat Pana. – Zaanonsuj mnie przyjacielu.

- Oczywiście Panienko.

Seiki wsunął się przez uchylone drzwi pozostawiając dziewczynę na zewnątrz. Musiał odgonić zabiegające o względy Pana nałożnice, aby móc zaanonsować Śnieżną Panienkę.

- Mój Panie – zaczął – Śnieżna Panienka przybyła na Twoje żądanie. Czeka na audiencję. – mówił wprost do ucha Pana. Mężczyzna skierował swoje spojrzenie na szamana odzianego w granatowe kimono. Sięgnął dłonią do twarzy mężczyzny i zawinął sobie na palec ciemny pukiel, opadający na policzek młodzieńca.

- Doskonale. – mruknął – Moje drogie... – zwrócił się do kobiet siedzących dookołą niego. – Musicie mi wybaczyć, ale mam pewną ważną sprawę do załatwienia. Nasza Śnieżna Panienka nie może długo czekać. – powiedział klaszcząc w dłonie. Kobiety powinny podnieść się i opuścić złocone komnaty, jednak one nie poruszyły się. – Moje drogie... Jeśli nie odejdziecie same, kara Was nie ominie. Wyjdźcie.

Konkubiny prychnęły, założyły ręce na piersi albo porozsiadały się na poduszkach. Nie miały najmniejszego zamiaru opuszczać swojego Pana. Miały pierwszeństwo.

Mężczyzna zacisnął usta w wąską linię i ściągnął brwi w gniewie. Gwałtownym ruchem dłoni utworzył wicher, którym odrzucił kobiety pod drzwi od komnat.

- Wynoście się! Nad karą zastanowię się później. – wywarczał posyłając w ich stronę wyładowania elektryczne.

- Brawo Panie, doprawdy jesteś umiłowanym władcą tego świata. – ociekający ironią głos białowłosej w akompaniamencie powolnych lecz głośnych oklasków doskonale przekazywał jej podejście do zaistniałego zdarzenia.

- Ach! Moja kochana Śnieżna Panienka. Jak zwykle weszłaś bez pukania... – powiedział zbliżając się do dziewczyny – I co ja mam z Tobą zrobić? – wyszeptał łapiąc dziewczynę za szyję. Podniósł ją zrównując ze sobą ich spojrzenia.

- Możesz mnie odstawić. – prychnęła zakładając ręce na piersi. – Miałeś podobno do mnie jakąś sprawę.

- Oczywiście, jak zwykle przechodzisz szybko do sedna. – cmoknął zwiększając uścisk na gardle dziewczyny. Przyciągnął ją do siebie i patrząc w jej oczy powiedział – Zostaniesz żoną kolejnego Króla Szamanów.


- Martwię się... Liana nie ma już ponad godzinę... – Zielonowłosa lamentowała kolejny raz obchodząc salonik w domku drużyny „The Ren”. Martwiła się o wszystko począwszy od Liana poprzez przodków porozumiewających się z Lianem, a skończywszy znów na Lianie. Po prostu jako pełnoetatowa starsza siostra zamartwiała się o swojego malutkiego braciszka.

- Jun usiądź. Lian wróci wtedy, kiedy załatwi wszystkie swoje sprawy. – Anna nawet nie podniosła spojrzenia znad swojej robótki. Szycie uspokajało ją, a zważywszy na swój stan powinna być spokojna i opanowana jak najdłużej.

- Może masz rację... – powiedziała stając w oknie.

- Oczywiście, że mam rację. – szepnęła przewracając oczami. Miała problem z odpowiednimi wymiarami górnej części ubrania. W końcu szyła strój dla Liana, w którym ten mógłby walczyć. Już dawno spostrzegła, że złotooki ma problem ze swobodnym poruszaniem się podczas walki. Spodnie nie pozwalały na dłuższe kroki, a kamizelka changshan usztywniała sylwetkę zapobiegając gwałtownym ruchom.

- Zrobię herbaty! – Z rozmyśleń wyrwał ją nagły okrzyk fioletowookiej. Kobieta wyparowała z pomieszczenia jakby goniło ją stado rozemocjonowanych szamanów. Blondynka uniosła prawą brew w zdziwieniu. Młodej doshi pomogłoby wyciszenie pod wodami wodospadu i medytacja. Najlepsze, aby zachować równowagę.

- Proszę Anno, Twoja herbata. Zrobiłam zielonej pamiętam, że ją lubisz. – Jun produkowała się w najlepsze, kiedy Anna miała ochotę przydzwonić głową w stolik przed sobą. Jak szamani odzyskują równowagę? Medytując. Tego chciała zjawa. Chciała, aby Lian medytował! 

- Anno? Anno!!

- Och?! Co się stało? – zapytała wyrwana z zamyślenia.

- Odpłynęłaś gdzieś myślami. Pytałam, co szyjesz? – ponowiła pytanie mocząc usta w naparze z liści herbaty.

- Próbuję wykonać coś w czym Lian będzie mógł swobodnie walczyć w kolejnych rundach. Niestety na tą chwilę zamiast kamizelki mam tunikę z rozcięciami do wysokości klatki piersiowej. – odpowiedziała rozkładając materiał na stoliku. Jedwab delikatnie przesunął się po drewnie mieniąc się w świetle porannego słońca. Haft zdobiący dolną część tuniki był misterny, a wyszyty w nim kwiat lotosu przyciągał uwagę swoim złotym kolorem.

- Anno, to jest piękne! – zawołała wskazując na hafty. – Nie wieżę, że zrobiłaś to cudo w czasie, kiedy ja kręciłam się po domku bez celu. – oznajmiła kręcąc w niedowierzaniu głową.


Lubię taką pracę, więc możliwe, że dlatego poszła mi szybciej. – odparła doszywając zapięcie przy szyi. – Jednak nadal nie jestem przekonana, do tego stroju.

- Może uszyjesz Lianowi hanfu do walk? – zapytała przesuwając palcami po rękawie tuniki. – Lian całe życie chodził w hanfu i w takim stroju ćwiczył. Dopiero, gdy ojciec wysłał nas do Tokio Li-chan zaczął nosić changshan.

- Lian walczył w takim stroju? – dopytała pozostawiając guzik samemu sobie.

- Tak. W końcu nie dość, że jest arystokratą to w przyszłości zostanie Królem Szamanów. Musi umieć się prezentować w każdej sytuacji.

- Dobrze, że mi to mówisz... – stwierdziła zaglądając do skrzyni z materiałami, które przyniosły jej kukły Jun. – Lian dostanie burgundowe changshan i śliwkowe hanfu.

*

Złotooki przeglądał papiery, które przedstawił mu jego dziadek. Chang wyszukał wiele intrygujących informacji. Ponownie dowiedział się, że Królem Szamanów zawsze zostawał Asakura, czy jakie walki odbywały się w Dobie, a jakie na różnych końcach świata. Informatorzy rodziny Dao musieli być doprawdy sowicie wynagradzani za swoją pracę. Miał nawet opisy poszczególnych ataków reprezentantów poszczególnych rodzin szamańskich. Odłożył mniej ważne, w tej chwili, papiery i odwiązał wstążkę zakręconą wokół trzech pożółkłych zwojów. Przysunął sobie świeczkę uważając, aby wosk nie spłynął z podstawki na pergamin.

- Znalazłeś to czego potrzebowałeś? – Głos Changa rozniósł się po małym pomieszczeniu bez okien. Trzymane tu były najważniejsze papiery należące do rodu Dao.

- Nie do końca. – odparł Lian. – W większości potwierdziłem to, czego dowiedziałem się w Bibliotece Szamańskiej w Dobie. – westchnął przecierając oczy. – Jak Ty sobie dajesz radę przy świetle świec?

- Och! To stara szkoła Li-chan. – oznajmił zbywająco machając dłonią. – Jednak uważam, że nie powinieneś niszczyć sobie wzroku w tak młodym wieku. Oczy przydadzą Ci się w turnieju. – dodał przysiadając się do chłopaka. – Daj mi te zwoje. Ja jestem już stary i dobry wzrok nie przyda mi się w trumnie.

- Dziadku...

- Cicho. Zobaczmy... – powiedział przeszukując tekst wzrokiem. – W tym zwoju masz opisaną pokrótce historię rodu Fushimi. Jak już zapewne wiesz ród ten wywodzi się z Japonii i to z królewskiej linii. Książe Hirohito osiedlił swoją drugą żonę w Chinach na terenach sąsiadujących z naszymi dawnymi włościami. Ród nasz został zobowiązany do ochrony posiadłości od wschodniej części. – opowiadał praktycznie nie zaglądając do tekstu. Chang Dao znał na pamięć treść wszystkich ksiąg, zwojów i pergaminów znajdujących się w posiadłości. – Druga żona księcia była kobietą ze zubożałej rodziny szlacheckiej, jednak na tyle inteligentną i sprytną, że nikomu nie udało się jej zgładzić. Urodziła monarsze syna, który odziedziczył chińskie tereny. Był równie inteligentny co matka. Niestety nie można tego powiedzieć o samym księciu. Podpisał on wyrok śmierci na swoją ulubienicę, ponieważ nie przeczytał tego, co podpisywał. Nasz ród nie miał nic do gadania. Związano nam ręce jednym pismem z królewską pieczęcią. – powiedział zatapiając się na chwilę w swoich myślach.

- I zgładzono księżną? – zapytał zastanawiając się, czy dusza księżnej jest tą, która go nawiedza?

- Niestety tak. Księżna, jej syn i na końcu synowa. Och! Ona podobno była zjawiskowa.

- Co masz na myśli, dziadku?

- Została obdarowana gwiezdnym kimonem! Jej dusza po śmierci miała stanąć u boku samego Króla Duchów! – zachwycał się wskazując na drugi zwój, w którym połyskiwała pieczęć Klanu Patch. Były w nim opisane zasady jakich miała przestrzegać kobieta po śmierci. Między innymi była adnotacja, aby pielęgnowała w swym sercu wieczną miłość do niebieskiej galaretki.

- Gwiezdna konkubina? – powiedział odczytując znaki na pergaminie.

- Dokładnie Li-chan. – przytaknął otwierając ostatni zwój. – Nikt jednak nie wiedział, że kobieta urodziła dziecko. Dziewczynkę, której istnienie ukrywali ze względu na nienaturalnie białe włosy. Teraz wiemy, że mała mogła cierpieć na albinizm, jednak wtedy ludzie zrobiliby wszystko, aby złożyć ją w darze królowi. Nawet, jeśli byłaby jego wnuczką. Jej przeznaczeniem miało być zostanie nałożnicą. Jednak potomek naszego rodu oświadczył się jej. – ucichł gładząc swoją siwą, kozią bródkę.

- Oświadczył? – dopytał patrząc jak mężczyzna ładuje sobie fajkę tytoniem.

- Tak. – odparł wydmuchując dym. – Twój imiennik tysiąc lat temu oświadczył się młodej damie. Podobno próbował przerwać egzekucję Pani Shihui[limonka]. Jednak ta kazała mu chronić swoją córkę. Podobno ukrył Śnieżną dziewczynę w górach przed cesarzem i swoimi rywalami w turnieju. – westchnął pykając, co jakiś czas z fajki. – Niestety poniósł śmierć z ręki żony swojego rywala. Moim zdaniem było to tchórzostwo ze strony tego plugawca. Wysłał swoją brzemienną żonę, aby wykonała czarną robotę. Przecież wiadome było, że Lian nie skrzywdzi tej dziewczyny. Nie dość, że kobieta to jeszcze spodziewająca się dziecka. – starzec wypuścił dym nosem. – Mamy bardzo niechlubną opinię w szamańskim świecie, jednak żaden! Podkreślam to Lianie, ŻADEN mężczyzna nie skrzywdził kobiety, ani tym bardziej jej dziecka. Wpajałem to Twojemu ojcu, jednak on inaczej zinterpretował me słowa. Dlatego, Ty! Pamiętaj! Nigdy, pod żadną postacią, nie skrzywdź swej rodziny, ani żadnej innej. Pokaż tym skorumpowanym plotkarzom, że Dao nie czaple i swój honor mają!* – wykrzyczał szturchając młodzieńca w klatkę piersiową. Był zdenerwowany, a zarazem zrezygnowany. – Mój drogi wnuku, ukrywamy się już tyle czasu... Wybacz staremu dziadowi jego niechlubne zachowanie względem Ciebie, głowy naszego rodu. – Mężczyzna opadł na oparcie krzesła zasłaniając twarz zniszczonymi przez wieloletnie treningi dłońmi.

- Dziadku. – westchnął przymykając swoje złote oczy. – Nie mam czego Ci wybaczać. Wiem jak ważne dla naszej rodziny jest oczyszczenie ze wszystkich, nieprawdziwych zarzutów. Wiem również, że wszystko, co do tej pory robiliście było dla mojego i Jun dobra. Rozumiem to. Nie jestem już dzieckiem, które wykrzykuje, to co ślina mu na język przyniesie. Poznałem świat szamanów i świat ludzi. Poznałem Yoh Asakurę, potomka najbardziej krwawego rodu szamańskiego i widziałem jego śmierć.

- O czym Ty mówisz, dziecko drogie!? – zawołał wpatrując się w młodzieńca szeroko otwartymi oczami.

- Mam wrażenie, że historia zatacza koło, dziadku. Nawiedza mnie duch kobiety i nakazuje opiekę nad swą córką. – powiedział przyciągając starca do siebie. Złote źrenice spowił błękit, a Chang Dao był kolejnym światkiem okaleczenia duszy młodego szamana.


Anna siedziała już kolejną godzinę wśród materiałów, igieł i nici. Była pochłonięta zadaniem, które sobie wyznaczyła. Jednocześnie w głowie układała rozkład całego treningu, który powinien pomóc Lianowi w okiełznaniu zjawy. Dochodziło południe, a Liana jak nie było, tak nie ma. Horokeu i Choco zdążyli obudzić się, wstać i zejść coś zjeść.

- Anno? – Z pracy wyrwał ją głos niebieskowłosego. – Mogę się przysiąść? – zapytał stojąc nad dziewczyną z kupkami z herbatą i talerzem pełnym kanapek.

- Tak, przecież Ci tego nie zabronię. – odparła zbierając igły i nici z blatu niskiego stoliczka, przy którym siedziała na dużej poduszce.

Horohoro postawił tackę z naczyniami na stoliku i usiadł naprzeciw dziewczyny. Chciał wypytać, a zarazem czuł, że nie powinien się mieszać w sprawy pomiędzy Anną i Yoh. 

- Pytaj.

- Co? – wystraszył się. Całkiem zapomniał, że dziewczyna ma reishi.

- Pytaj, skoro to takie ważne. – odpowiedziała nie podnosząc wzroku. Całą swoją uwagę poświęcała wyszywanemu wzorowi.

- Właściwie... ja... um... Co się stało? – wyrzucił z siebie wpatrując się w dziewczynę.

- Sama chciałabym wiedzieć. – odpowiedziała na moment przerywając pracę nad płaszczem. – Zostałam odrzucona przez ród Asakura. Nie wiem, dlaczego. Nie wiem, nawet kto zajął moje miejsce. Wiem tylko, że straciłam dom, miejsce, do którego należałam. – powiedziała odcinając ostatnią nitkę i kończąc swoją pracę. – Dzięki Lianowi mam gdzie się udać. Nie odwrócił się ode mnie, tak jak powinien. Tak, jak zrobiłby to każdy szlachcic z szamańskich rodów. Będę mu dłużna do końca moich dni. – dodała zdejmując spinkę ze swoich włosów. – Lian uczynił mnie pierwszą konkubiną, co jest dla mnie teraz szczytem marzeń. – podała spinkę niebieskowłosemu, aby ten sam poczuł bijące od niej foryoku. Moc nastawioną na ochronę.

Niebieskowłosy uchylił usta czując moc szczypiącą opuszki jego palców. Siła zaklęta w tym małym grzebyku... Jednak nastawiona na obejmowanie, a nie wptapianie się w osobę ją noszącą. Taką konfigurację stosowano tylko, gdy...

- Anno? – szepnął zszokowany. Dziewczyna posłała mu smutny uśmiech i przyłożyła palec wskazujący do swoich ust. To była tajemnica. – Rozumiem. Pamiętaj, że ja również nigdy się Ciebie nie wyprę. Jak będziesz miała dość bufonowatego krótkomajtka to wiesz gdzie możesz przyjechać! Hokkaido stoi dla Ciebie otworem! – zaśmiał się wpinając z powrotem grzebyk w blond włosy.

- „Bufonowatego krótkomajtka”? Powiększasz zwój zasób słów Usui? – komentarz Liana od razu postawił niebieskowłosego na nogi.

- Zawsze był większy niż Twój wzrost, maluszku!

- Niech no ja tylko Cię dorwę w swoje ręce Ty troglodyto! – krzyknął ruszając biegiem za wyskakującym przez okno człowiekiem śniegu. Jednak zamiast wyskoczyć za nim, zamknął okno.

- Przynajmniej teraz będzie chwila spokoju. – odparł wracając do dziewczyny.

- Pamiętaj, że Choco kręci się gdzieś tutaj. – powiedziała mocząc usta w kolejnej tego dnia herbacie. Lian, który wgryzł się w kanapkę posłał jej zirytowane spojrzenie.

- Już się obudził? Przecież nie ma jeszcze południa. – Nie patrząc na półmisek chwycił kolejną kanapkę.

- Lian, nie! – krzyknęła, ale było już za późno. Złotooki biegł już do toalety, aby wymienić się całusami z muszlą klozetową.

- Żyjesz? – zapytała wsadzając głowę do łazienki.

- Yhym... – usłyszała pomruk i zobaczyła śmiertelnie bladą twarz chłopaka pochylającego się nad sedesem. – Co to było?! – zaskrzeczał ocierając usta wierzchem dłoni.

- Myślę, że wielorybi tłuszcz. – oznajmiła, a głowa chłopaka ponownie wylądowała w muszli klozetowej. – To ja Ci może potrzymam włosy... Zanim je sobie obrzygasz... – szepnęła łapiąc fioletowe pukle na karku Liana. Zanim chłopak doszedł do siebie zdążyła spleść je w gruby i długi warkocz.

C.D.N.

* "Polacy nie gęsi, iż swój język mają" - Mikołaj Rej. - Jest to niezamierzone powiązanie, Rej mówił o ojczystym języku, a Chang o honorze.  

16 kwietnia 2016

Flaminis-Exorcístæ - Część IV


*
Wysoki brunet odziany w granatowe kimono ze srebrnym wykończeniem pospiesznie pokonywał kolejne korytarze kamiennego zamczyska. Drogę oświetlał mu księżyc zaglądający do wnętrza przez wielkie okna w stylu francuskiego gotyku. Okna spowite były szkłem i żelaznym okratowaniem.
Młodzieniec kierował się do skrzydła, które zamieszkiwały nałożnice jego Pana. Pędził do tej najmłodszej, a zarazem najczęściej próbującej uciec.

- Mei Mei? Pan Cię wzywa do siebie. Powinnaś udać się tam i to szybko. – powiedział wchodząc do maleńkiej komnaty należącej do najmłodszej nałożnicy.

Większą część pomieszczenia zajmowało łóżko z baldachimem wykonane z ciemnego, prawie bordowego drewna. Pościel na nim była w kolorze kości słoniowej, a poduszki i narzuta czerwone. Poza łóżkiem w pomieszczeniu znajdowała się malutka toaletka, również z bordowego drewna. Na niej zwykle stało stare, uszczerbione lusterko ze srebrnym obramowaniem. Teraz lusterko spoczywało w dłoniach dziewczyny. Siedziała ona bokiem do wejścia na szerokim parapecie i patrzyła przez okratowane, wielkie na całą szerokość pomieszczenia okno.

- Mei Mei! Proszę, idź do Niego! – Jego głos tym razem był bardziej stanowczy. Obawiał się, że dziewczyna zostanie skrzywdzona za swe nieposłuszeństwo. Starsze konkubiny tylko czekały, aby zniszczyć ulubienicę Pana. – Mei Mei!

- Słyszę Cię Seiki, słyszę. – odpowiedziała szeptem. Spojrzała w zwierciadło i bardzo delikatnie się uśmiechnęła. – Matka… Ona chce mi pomóc.

- Nigdy w to nie wątpiłem, Mei Mei. – odparł podchodząc do siedzącej dziewczyny. Położył dłoń na jej głowie i delikatnie przeczesał śnieżnobiałe włosy. – Jestem pewien, że teraz uda Ci się stąd wydostać.

- Chciałabym… - zaczęła, ale zamilkła wtapiając swój wzrok w zwierciadło.

- Czego byś chciała? Mei Mei?

- Męża. Męża takiego jak On. – szepnęła zatapiając się w swoich myślach.

- Jak kto? Mei Mei? Odpowiedz.

- Męża. Kogoś, jak kolejny Król Szamanów. – odpowiedziała przeszywając bruneta swoim lodowo-błękitnym spojrzeniem. – Zrobię wszystko, aby wygrał turniej i zabrał mnie z tego piekła. Wszystko.

Była już późna noc. Księżyc wyglądał zza okratowanego okna oświetlając postać młodej panienki siedzącej na szerokim parapecie. Ubrana była w piękne, błękitno - granatowe kimono z symbolem gwiazd wyszytym srebrną nicią. Jej długie, śnieżnobiałe włosy nabierały srebrnych refleksów, gdy poruszała głową. Jednak to jej lodowate, bladobłękitne oczy żarzące się nagromadzonym foryoku sprawiały, że człowiek widział w niej uosobienie wszelkiego gniewu i żalu. Opuszczona i sponiewierana przez los dusza, która teraz odzyskała nadzieję.

*

W Dobie Village nastał świt. Szamani zaczynali budzić się i przygotowywać na kolejny, pełen nowości dzień. Dziś Goldva powinna napomknąć "coś" na temat kolejnej rundy i tego na czym będzie ona polegać. Wszyscy oczekiwali tej chwili w napięciu.

Lian i Anna kierowali się do domku drużyny chłopaka. Oboje byli zmęczeni i zmarznięci. Jednak wychodzenie w nocy bez okrycia było ryzykowne. W końcu byli na pustyni, prawda?

Chłopak otworzył drzwi i puścił dziewczynę przodem. Blondynka skierowała się do kuchni, aby zaparzyć herbatę i jeszcze raz porozmawiać ze złotookim. Dobrze im się rozmawiało, ale wciąż nie wiedziała, jak zareaguje rodzina Dao na jej odpowiedź?

- Anno? – zapytał przystając w wejściu do kuchni.

- Tak?

- Przygotuję Ci posłanie w pokoju Jun, powinnaś odpocząć. – oznajmił nie czekając na odpowiedź.

- Nie przyzwyczajaj się Dao. Jeśli myślisz, że teraz będziesz mi rozkazywać to się grubo mylisz! – wysyczała zakładając ręce na piersi. Chłopak na te słowa stanął i spojrzał nad ramieniem na blondynkę.

- Na to właśnie liczę, Kyoyama. – prychnął i z krzywym uśmieszkiem ruszył na piętro domku.

Dziewczyna stała w swojej sławnej pozie, aby po chwili parsknąć śmiechem. Z pobłażliwym uśmieszkiem wróciła do przygotowywania śniadania dla lokatorów.

- CO TO MA ZNACZYĆ?!! – Krzyk chłopaka spowodował, że dziewczynie wypadł nóż z ręki. Ruszyła biegiem za głosem, nawet nie myśląc nad swoim czynem. Dopiero na piętrze stanęła nieopodal chłopaka oczekując zagrożenia. Ren zagradzał wejście do pokoju swojej starszej siostry i wyglądał na mocno wytrąconego z równowagi, aby nie podać gorszego określenia...

Anna podeszła do niego i zajrzała do pomieszczenia. To, co zobaczyła przewyższyło jej oczekiwania. Spodziewała się Horo i Choco grających z Jun w pokera na fanty w postaci ubrań. I oczywiście zobaczyła roznegliżowaną Jun, ale zamiast wspomnianych wcześniej gamoni, w pokoju stał Silva. Silva z okręconym dookoła bioder prześcieradłem. Zszokowana spojrzała na Jun, która czerwona na twarzy niczym pomidor chciała załagodzić sytuację.

- Lian, braciszku. Nic takiego się przecież nie dzieje… Mamusia i tatuś wiedzą o Silvie… Lepiej, że jestem z Silvą, a nie z duchem, prawda??! – próbowała jeszcze bardziej się czerwieniąc.

Złotooki stał z założonym rękoma na klatce piersiowej. Jego usta były ściśnięte w wąską linię, a oczy zamrażały każdego, kto w nie spojrzał. W końcu postanowił się odezwać.

- Macie minutę, a potem oboje, w pełni ubrani stawiacie się w kuchni. Mamy sporo do omówienia. – wysyczał odwracając się do kochanków plecami. – Jeśli myślisz, że to Cię ominie, to jesteś w błędzie, Silva. Znikniesz, a ja Cię znajdę i zabiję za zbałamucenie mojej siostry. Czy to jasne?!

- Tak. – odpowiedzieli chórem. Silva nie dał rady czmychnąć przed rozsierdzonym Dao. Lian zamknął drzwi do pokoju młodej doshi i podając Annie rękę wrócił z nią na parter.

*

- Siadajcie przy stole. Ile mamy na Was czekać ze śniadaniem? – zapytał, gdy ani Jun,  ani Silva nie przekroczyli progu pomieszczenia, choć warowali przy drzwiach od dobrych kilku minut.

Złotooki nie spojrzał na kochanków, nawet przez moment. Cały czas zastanawiał się jak rozegrać tą sytuację, aby obyło się bez ofiar. Stał i patrzył na budzące się do życia miasteczko.

- Lian, chcesz mleko czy herbatę? – pytanie Anny oderwało go na chwilę od podziwiania widoku. Spojrzał na dziewczynę, która w międzyczasie wzięła prysznic. Teraz była ubrana w czerwoną sukienkę w chińskim stylu, włosy związała w wysoką kitkę, a nad jej prawym uchem wpięta była złota spinka. Oznaka narzeczeństwa.

- Mleko. Poproszę mleko, Anno. – odpowiedział podchodząc do stołu i siadając naprzeciw swojej siostry.

- Proszę, Twoje mleko. – odparła stawiając przed chłopakiem jego napój. Przed Jun i Silvą postawiła czarki z wiśniową herbatą. – Zastanawiałam się, jak przyjmiesz mnie jako swoją szwagierkę Jun, a tu ja zastałam ten niespodziewany widok. Co my z tym zrobimy? – Temat podjęła Anna. Posłała jednocześnie pokrzepiający uśmiech do zielonowłosej kobiety.

- Zgadzam się z tym niespodziewanym widokiem. – dodał Lian. - Tym bardziej, że jeśli Wasz związek wyjdzie na światło dzienne to ja zostanę zdyskwalifikowany z turnieju. – westchnął obrzucając kochanków ciężkim do zinterpretowania wzrokiem.

- Nie, to…!

- Jun! Taka jest prawda! Silva jest z plemienia! To może zostać uznane jako przekupstwo, albo coś gorszego. – Lian nie pozwolił sobie przerwać. – Po pierwsze, na Wasze „spotykanie się” pozwolenie musi wydać cała Wielka Rada! Nie mówiąc już o społeczeństwie szamańskim, które zapewne macie w głębokim poważaniu! Macie chociaż pozwolenie od rady?! – zapytał patrząc z wyrzutem na sędziego. Nie chciał unieszczęśliwiać siostry, ale jeśli to samowolka Silvy… Zabije go, po prostu udusi i zakopie na pustyni.

- Tak. Dostałem je wczoraj. – odparł sędzia ściskając dłoń ukochanej.

- Co na to rodzina? – zadał kolejne pytanie.

- Nie mają żadnych zastrzeżeń, jednak nie pytaliśmy jeszcze przodków. – odparła Jun. Kiedy poczuła na sobie oskarżycielskie spojrzenie brata, skuliła się w sobie.

- Dobrze. Zapytam przodków, co o tym myślą. – powiedział przymykając oczy w geście rezygnacji.

- Dziękuję braciszku! – krzyknęła wieszając się chłopakowi na szyi.

- Jednak. – dodał odsuwając siostrę od siebie. – Ty, Jun, wprowadzisz Annę w świat żony rodu Dao. Masz to zrobić porządnie, rozumiesz?

- Oczywiście bracie. – odparła pochylając głowę przed złotookim.

- Dobrze, w takim razie, zostawiam Annę w Twoich rękach siostrzyczko. Zjedźcie śniadanie, ja w tym czasie porozumiem się z przodkami.

Lian wstał od stołu całując siostrę w czoło, był to gest symbolizujący opiekę i miłość. Uczynił tak również z bursztynowooką.

Po tym, jak głowa rodu Dao opuściła pomieszczenie, Jun zaczęła opowiadać blondynce o historii rodziny. Opowiedziała o latach świetności, sprzymierzeńcach i wrogach. Ze smutkiem wspominała o zdradzie i wygnaniu na pustkowie. Na koniec zaczęła mówić o obowiązkach żony.

- Twoim obowiązkiem będzie doglądanie rodziny. Musisz być posłuszna matce, doglądać ojca i dziadka i na pewno znajdą się dla ciebie jakieś prace domowe. Kiedy urodzisz Lianowi syna staniesz się równa jemu i będziesz mogła wybrać mu drugą żonę lub konkubinę. Myślę, że Lian nie będzie chciał w domu nałożnic. Wspominałam, że po urodzeniu dziecka możesz odmówić kontaktów seksualnych mężowi? – zapytała podkreślając wagę swych słów uniesionym palcem wskazującym. – To się wiąże z wyborem nałożnicy lub drugiej żony i tylko w naszej rodzinie! Kobiety rodu Dao mają bardzo dużo przyjaznych sobie praw. W ogóle jak będziesz dobrze żyła z Lianem to na pewno będziesz miała jeszcze więcej praw niż nasza matka. Pierwsza żona zawsze ma najlepiej! – zawołała klaszcząc w dłonie.

- Oczywiście Jun. – odparła posyłając dziewczynie uśmiech.

Anna już w tym momencie wiedziała, że urodzi dziedzica. Cieszyła się z tego, że Ran Dao nie zdąży sprawdzić jej czystości. Zanim turniej się skończy ona urodzi Lianowi pierworodnego. Cieszyła się również z tego, że ród Dao wciąż praktykował poligamię. Ona zyskała oparcie, ochronę i ojca dla swego dziecka, a Lian może jeszcze zyskać miłość. Musiała mieć tylko oczy szeroko otwarte, aby nie przeoczyć tej odpowiedniej kandydatki.

*

Lian siedział już jakiś czas w swojej sypiali próbując oczyścić umysł z wszelkich niepotrzebnych myśli. Musiał przenieść się do rodzinnej posiadłości i przejść do świątyni, aby porozmawiać z przodkami. Na tą okazję ubrał nawet kimono z płaszczem w kolorze śliwy.

- Następnym razem będę musiał wziąć ze sobą Annę. Muszę ją przedstawić… - pomyślał zapadając w trans.

Staną po środku ciemnego pomieszczenia. Ruchem ręki zapalił ustawione świece i ruszył w dół kamiennymi schodami. Pamiętał to miejsce ze swoich dziecięcych lat. Wtedy bał się duchów zamieszkujących te mury. Teraz wiedział, że są one przychylne jego osobie.

Stanął przed armią zombie stworzonych na przestrzeni wieków. Miał pełne prawo kontrolować te kukły, jednak nie uśmiechało mu się wyręczać czyimiś rękoma. Sam chciał zwyciężyć w turnieju, a tej armii użyje tylko w ostateczności.

- Duchy rodu Dao! Przybądźcie. – powiedział unosząc głos. Nie musiał długo czekać, aby sala zajaśniała od duchowej energii.

- Lianie, głowo Naszego rodu! – usłyszał głosy zebrane w jeden jednolity dźwięk.

- Witajcie moi przodkowie. Przychodzę do Was w imieniu moim i mej narzeczonej oraz w imieniu mej siostry i jej oblubieńca. – powiedział oczekując reakcji duchów.

- Słuchamy. – odparły, a w pomieszczeniu zafalowała duchowa energia.

- Oblubieńcem mej siostry jest sędzia Wielkiego Turnieju Szamańskiego – Silva potomek Wielkiego, który pięćset lat temu odrodził się w Klanie Patch. – powiedział ponownie czekając na reakcję duchów.

- Dobrze, Klan Patch jest silny. Silni będą potomkowie. – Duchy przemówiły dopiero po dłuższej chwili, ale ta odpowiedź ucieszyła młodzieńca. – Kim jest Twa wybranka, Lianie?

- Moją wybranką jest Itako. Pochodząca z Osorezan i wychowana przez Kino Asakura. Itako, która opanowała moc tysiąca osiemdziesięciu korali. Anna Kyoyama przyjęła moje oświadczyny. – oznajmił, a pomieszczenie rozbrzmiało szeptami i okrzykami zachwytu.

Tak, teraz duchy przodków w niczym mu już nie odmówią. Uśmiechając się jednym kącikiem ust ruszył w drogę powrotną. Czekało go jeszcze spotkanie z żyjącymi członkami rodu Dao, ale nie zamierzał im poświęcać więcej czasu niż to byłoby potrzebne. Musiał wrócić do Dobie i przekazać dobre wieści. Przemierzając korytarze posiadłości spotkał mentora rodu.

- Lianie, witaj moje dziecko. - zaskrzeczał zakładając ręce za plecami. Lubił uchodzić za niegroźnego staruszka.

- Witaj dziadku. Widzę, że dobrze się miewasz. – odpowiedział przystając i czekając, aż starzec zrówna się z nim.

- Jak widzisz, mój drogi. – przyznał. – Mam dla ciebie kilka informacji na temat rodu Fushimi. Napijesz się ze mną herbaty, prawda?

- Oczywiście dziadku. Mam nadzieję, że te informacje są tego warte.

- Oczywiście, że tak! Nie będę Cię przecież odciągał od narzeczonej. – odparł posyłając wnukowi wszystkowiedzące, zimne spojrzenie. – Doskonale wykorzystana sytuacja. Sam bym tego lepiej nie ugrał. Pamiętaj, że pokładamy w Tobie wielkie nadzieje. Liczę na dziedzica.

- Ja również, dziadku. Liczę na to, że urodzi się chłopiec. – powiedział zostawiając starca za sobą. Nie miał ochoty widzieć tego zadowolonego uśmieszku. Na szczęście matka nie będzie mogła rozkazywać Annie, a jeśli będzie chciała to on już ją naprostuje. Nikt nie będzie zaglądać do jego sypialni.

C.D.N.
-----------------------------------
Kilka słów od autorki ;) 

Jakby ktoś był ciekawy skąd pomysł z poligamią, to ciocia wikipedia ma nawet ciekawie opisany artykuł. Zapraszam chętnych do poczytania : "Klik"
Notki pojawiać się teraz będą raczej co dwa tygodnie, jednakże jeśli na uczelni będzie laba - to częściej :) 
Pozdrawiam~!

2 kwietnia 2016

Flaminis-Exorcístæ - Część III


Jestem pewna, że niektórzy znienawidzą mnie za tą notkę...


Głos chłopaka mimo cichego, spokojnego tonu rozniósł się po pomieszczeniu niczym odgłos gromu. Między regałami zawiał mocny wiatr przyprawiając blondynkę o niezrozumiałe dreszcze. Patrzyła z zachwytem, jak wiatr zmienia się w szybko poruszającą się mgłę, a mgła przybiera ludzkie kształty. Jeden z tych kształtów wzniósł się na wysokość balkonu, na którym się znajdowali, a następnie zawisł tuż przed Lianem.

- Bibliotekarz En-ra z roku 1566. Miło mi Panie Dao, dziś ja będę Panu dostarczał książki. Czego Pan sobie życzy? – Biała zjawa przybrała postać człowieka z maską psa na twarzy. Duch za życia musiał być jakimś wojownikiem ponieważ jego ciało nosiło przeróżne znamiona i szramy, było również dobrze zbudowane. Prawdopodobnie zmarł bardzo młodo.

- Witam Cię, En-ra. Czy mogę mieć dostęp do Spisu Rodów obdarzonych Zdolnościami Paranormalnymi? – Grzeczne przywitanie, grzeczne pytanie. Anna kodowała całą wymianę zdań w swojej głowie, tak na przyszłość.

- Oczywiście Paniczu, już ją szukam. – ukłonił się i poszybował w dół znikając w białej mgle.

- Kiedy wróci? – Dziewczyna stanęła obok młodzieńca wypatrując ducha. – Ta biblioteka jest niesamowita…

- Tak, to prawda. A odpowiadając na Twoje wcześniejsze pytanie… Wróci, gdy tylko znajdzie książkę. Usiądźmy. To może potrwać, a na stoliku jest już herbata dla nas. – powiedział rozsiadając się na fotelu i nalewając herbaty do dwóch kremowych czarek.

***

- Dobrze, na tą chwilę wiemy, że kobiety noszące granatowe kimona ze wzorem gwiazd do roku 1050 naszej ery były pretendentkami do haremu władcy. Współczuję, nie ważne jaki to był zaszczyt, ale być żoną siedemdziesięciolatka? UGH! – Anna zaprzestała zapisywania swoich spostrzeżeń na rzecz silnego wzdrygnięcia, które rozbawiło Liana.

- Niech Panna się nie wzdryga, gdyby było to praktykowane do tej pory to Panna też nosiłaby granatowe kimono. Kiedy urodziłem się w 1533 roku to historie o kobietach w gwiezdnych kimonach były uwieńczeniem marzeń każdej młodej dziewczyny w wiosce. Tak, nawet moja starsza siostra postanowiła pójść do wojska, aby tylko stać się równą Gwiezdnym Panią. – Wspomnienia mężczyzny były skarbnicą wiedzy i informacji pośrednio nakierowujących naszą parkę na dobry trop.

- Dobrze… To, wiemy jakie przeznaczenie mogła mieć ta kobieta. Jednak, czy kobieta mająca już rodzinę mogła stać się pretendentem ubiegającym się o rękę władcy? – Kolejne pytanie wypowiedziane na głos przez złotookiego wywołało poruszenie się kart w księgach.

- Och! To jest niesamowite! – Oczy dziewczyny zamigotały, a na twarzy zagościł uśmiech pełen zachwytu. Ren na tą reakcję delikatnie się uśmiechnął czytając wersy z księgi przed sobą.

- Hm… To jest ciekawe, Anno posłuchaj: „Władca dostanie wszystko, czego sobie zażyczy. Jeśli jest to dziecko, rodzice muszą mu je oddać, jeśli to jest żona mąż musi mu ją oddać, jeśli to jest majątek właściciele muszą mu go oddać, ale władca jest wspaniałomyślny i błogosławi swoich poddanych. Rzeczy należące do władcy są oznaczone jego symbolem. Symbol jest rzeczą świętą i nie podważalną. Odbieranie władcy jego rzeczy prowadzi do zguby odbierającego. Władca nie dzieli się z nikim swoimi rzeczami.” – zamilkł na chwilę, trawiąc przeczytane właśnie słowa. – En-ra, możesz przynieść mi zbiór władców z ich godłami lub pieczęciami? Jest coś takiego w bibliotece? – spytał spoglądając na zamyślonego ducha.

- Jest, oczywiście, że jest… Jednak nie mogę tu tego przynieść, jest zbyt cenne. Musicie zejść ze mną do głównej biblioteki. – powiedział zbierając wcześniej przyniesione woluminy.

- Dobrze. Zrobiłam notatki z naszych znalezisk. – Anna wachlowała się plikiem kilkunastu kartek formatu A4. Jej korale wydawały z siebie delikatnie dźwięki, świadczące o obecności silnej energii duchowej, a największy koralik z emblematem rodu Asakura mienił się w świetle świec na złoto.

- Dużo tego wypisałaś… - zauważył duch.

- No tak, każdy szczegół może być ważny. – odparła schodząc u boku Rena po krętych, kamiennych schodkach. Przeszli kilka kondygnacji w dół i na parterze ruszyli wykutym w skale korytarzem. Pochodnie oświetlające drogę nadawały miejscu mrocznego uroku, który przypadł do gustu zarówno Annie, jak i Renowi. Na końcu korytarza znajdowały się stare żelazne drzwi oplecione misternymi sieciami pająków. En-ra przeniknął na drugą stronę bez problemu, mimo że niósł kilka masywnych ksiąg. Lian starł pajęczyny z drzwi i przekręcił zardzewiały klucz w zamku. Zamek najwyraźniej był, co jakiś czas oliwiony, ale nawiasy już nie. Dźwięk jaki wydały drzwi obudziłby nawet umarłego.

- Uła… Moje uszy! – zasyczała Anna przechodząc do kolejnego pomieszczenia. Pocierała knykciami swoje uszy nie dowierzając w głupotę konserwatorów. Jak można oliwić tylko zamek? Przecież, jeśli nawiasy odmówią współpracy to nawet najlepiej zakonserwowany mechanizm zamykający w niczym nie pomoże! Złotooki również potarł swoje uszy. Wchodząc do pomieszczenia musiał pochylić głowę, gdyż okazało się być ono niższe niż zakładał na początku.

- Anno, uważaj na głowę. Robi się tu coraz niżej! – powiedział schylając się jeszcze bardziej. Przez ostatnie cztery lata, które polegały głównie na oczekiwaniu na wznowienie turnieju, złotooki urósł. Budda podarował mu prawie dwadzieścia centymetrów wzrostu, z których był naprawdę przeszczęśliwy! Jednak w takich sytuacjach, jak ta obecna, Lian tęsknił za swoim metrem pięćdziesiąt siedem.

Ernest poprowadził parę w labirynt półek, regałów i koszów ze zwojami, aż dotarli do kamiennego stołu z wielką, skórzaną i bardzo starą księgą leżącą na nim.

- Tutaj możecie znaleźć ciekawiące Was informacje. – powiedział wskazując stół. – Proszę Was o używanie rękawiczek, gdyż są to naprawdę stare zapiski.

- Nie martw się o to. Poradzimy sobie. – odparła blondynka zakładając białe, bawełniane rękawiczki leżące przy zwojach.

- Okres nas interesujący zaczyna się w tysiąc-dwu-setnym roku, więc zacznijmy od niego. – Złotooki również ubrał białe rękawiczki i razem z przyjaciółką rozpoczął przeglądanie historycznych zapisków.

*

- YGH! Moje plecy… - Ren westchnął podczas przeciągania się. – Na tą chwilę znalazłem tylko informacje na temat Asakury Hao i jego przyjaciela, który został oddany na nałożnicę Króla Duchów… Nie wiedziałem, że niebieska galaretka robi sobie harem w Dobie. – stwierdził doskonale wiedząc, że zapiski pozostawione przez tego konkretnego kronikarza mają tyle sensu, co kawały Chocolove.

- Teraz już wiemy, dlaczego Hao zaatakował Króla Duchów po raz pierwszy. – odparła z ironią podpierając podbródek na dłoni. – Ja znalazłam wisior, tak jak mówiłeś jest bardzo podobny do tego, który mi opisałeś.

- Naprawdę?! To czemu nic nie mówisz??! – krzyknął przysuwając się krzesłem w stronę dziewczyny. Prawie natychmiast złapał się za żebra. Chyba podczas opętania pękło mu kilka kości…

- Lian, uważaj! – syknęła ściskając chłopaka za bark. - Ech… Spójrz na to i powiedz mi, czy uda ci się to odczytać? – zapytał pokazując pergamin z naprawdę brzydkim charakterem pisma.

- To nie jest po japońsku, ani po chińsku. – szepnął przyglądając się literom. – To chyba francuski...

- Akurat język, którego nie znam. - odparła Anna. - Myślisz, że dostaniemy tu jakiś dobry słownik?

- Znaczy, że w Dobie? Czy w bibliotece? - zapytał przepisując fragment tekstu. Nie miał pewności, co do prawdziwości wpisywanych liter, ale lepszy rydz niż nic.

- Ogólnie. Czy dostaniemy cokolwiek? - zapytała rozwijając kolejny, stary zwój.

- Może tak, może nie. - szepnął zatrzymując się przy znajomych słowach zawartych w tekście. - Fushimi...

- Słucham? Co mówiłeś? - blondynka poderwała gwałtownie głowę, aż przeskoczyło jej coś w karku. - Auć! - rozmasowując sobie tył szyi zajrzała w notatki chłopaka.

- Wszystko dobrze? - zapytał kładąc dłoń na jej karku. Anna przytaknęła i ruchem głowy wskazała na papiery leżące przed złotookim.

- Co znalazłeś?

- Cesarz Fushimi. – powiedział. – Jedyny…

„Masz mój zastąpić wzrok, 
pomocą służyć jej, 
i każdy śledzić krok, 
wspierać w chwili złej…”

Opętanie, któremu ponownie został poddany Lian było zbyt nagłe, aby Anna mogła zareagować. Młodzieniec wygiął się gwałtownie w łuk, a pęd powietrza rozwiał mu włosy tworząc fioletową aureolę wokół jego głowy. Kilka sekund później Anna wpatrywała się w białe oczy, których właścicielka była najwyraźniej rozgniewana.

- Źle szukasz! – zdeformowany warkot wydobył się z gardła chłopaka. Jego twarz była chorobliwie blada i wykrzywiona, jakby co najmniej opętał go żądny krwi demon.

Anna spojrzała na swoje notatki, była pewna, że mają już jakiś punkt zaczepienia, ale… Skierowała swoje spojrzenie na ducha.

- Gdzie mam szukać? Od czego zacząć?!

- Niech usłyszy! On wie! Musi słyszeć! – Całe ciało młodzieńca drżało od złości nieposkromionej duszy. Była zarówno zła, jak i przerażona.

- Jak?! Co mam zrobić, aby usłyszał?? Uszy mam mu umyć?! – Blondynka rozzłościła się, a jednocześnie zalała łzami. Przyłożyła dłonie do twarzy nie wierząc w to, że rozpłakała się w takiej sytuacji.

- Równowaga. Oboje musicie odzyskać równowagę. – wyszeptała patrząc na dziewczynę z czułością. – Nie opieraj się temu, kochanie. Teraz poczujesz siłę większą niż kiedykolwiek wcześniej, Twoje serce będzie jeszcze silniejsze. – Dłoń należąca do młodzieńca, a kierowana przez kobietę pogładziła bardzo delikatnie policzek blondynki. Pełen czułości gest uspokoił młodą medium. Przynajmniej na chwilę…

*

Lian leżał na podłodze z głową na kolanach Anny. Nie wyglądał, aż tak źle jak podczas pierwszego opętania, może to przez brak krwi? Jednak wciąż nie odzyskiwał przytomności.

Anna gładziła rozpuszczone, filetowe włosy z zamyśleniem wpatrując się w woluminy przed sobą. Obok jej nóg leżały wcześniejsze notatki Liana, dotyczące rodziny Asakura.

„Asakura zawsze dochodził do rundy finałowej i zawsze wygrywał walkowerem.”

„Nadawano mu tytuł króla szamanów.”

„Przeciwnik i drugi pretendent do korony w jednym, znikał w niewyjaśnionych okolicznościach tuż przed walką.”

Tak samo było w przypadku walki finałowej Hao Asakury z Seiki Azai. Przyjaciele od dziecięcych lat, z których to Seiki dostał gwiezdne kimono mimo bycia mężczyzną. Wygrana Hao nie była wcale taka pewna, ale Seiki nie pojawił się na arenie. Hao wygrał walkowerem i pełen rozgoryczenia zaczął szukać swego towarzysza. Znalazł tylko mnóstwo krwi w pomieszczeniu zajmowanym przez dziedzica rodu Azai. Kiedy odkrył prawdę dotyczącą losu przyjaciela, oszalał. Znienawidził ludzi, swój ród i wszystkich słabych szamanów.

Blondynka odetchnęła głęboko próbując zapanować nad swoimi emocjami. Asakurowie dochodzili do władzy po trupach, tak jak ród Dao. Tylko ród Dao rozpoczął te praktyki po zdradzie i zgładzeniu prawie całej rodziny. Asakurowie robili to od zawsze, ale nie wszyscy o tym wiedzieli. Najwyraźniej Hao też o tym nie wiedział.

Siedząc i rozmyślając nie zauważyła, że jej korale przestały się delikatnie poruszać. Dopiero, gdy w ogarniającej ciszy rozbrzmiał odgłos pękania szkła, Anna podskoczyła na swoim miejscu. W panice rozejrzała się po pomieszczeniu szukając źródła tego przeszywającego dźwięku. Nie znalazła go. Odruchowo złapała za swoje korale, chcąc się bronić.

- Au! – krzyknęła upuszczając swoje medium. W jej prawą dłoń powbijały się granatowe kawałki szkła tworząc rany, z których popłynęła krew. Dziewczyna strzepała szybkim ruchem krople widząc, że ranki są płytkie. Z zastanowieniem przyjrzała się swoim koralom. Już wcześniej zdarzało się, że szkło pękało, gdy nagromadzone w koralikach foryoku było zbyt duże. Tym razem wszystkie szklaki były całe. Zaniepokojona blondynka spojrzała na największy, a zarazem główny koralik w sznurze.

Emblemat rodu Asakura określający ją jako narzeczoną przyszłej głowy rodu był roztrzaskany.

*

Dziewczyna zamknęła zaczerwienione i napuchnięte oczy. Była zmęczona, głodna i smutna. Bardzo smutna, a co za tym idzie bardzo zawiedziona. Czuła się oszukana.

- I co ja mam teraz zrobić? – szepnęła wzdychając.

- Odciąć się. – usłyszała obok siebie. To Bason zmaterializował się u boku dziewczyny. – Przepraszam, że się wtrącam Pani Anno, ale moim zdaniem to będzie najlepsze wyjście. Ród, do którego chciała Pani dołączyć jako żona jest bezwzględny w swej tajemnicy. Jestem gotów powiedzieć, że bezpieczniejsza byłaby Pani w Chinach w rodzinie Dao. Szczególnie w swym stanie.

Anna spojrzała uważniej na ducha.

- Nie chcę uchodzić za niemądrą, ale Bason, o jakim stanie ty mówisz? – szepnęła płaczliwie. Cały czas duchy insynuowały jej, że będzie matką, ale…

- Jest Pani w stanie błogosławionym, Pani Anno. Żaden lekarz jeszcze tego nie stwierdzi, ale pod Pani sercem rozwija się życie. – odpowiedź wojownika była poważna, a usta ściśnięte w wąską linię dodawały powagi tej rozmowie. – To dziecko jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Szczególnie teraz, gdy zerwano wcześniejsze porozumienie.

- Bason, jeśli wiadomość o… O dziecku, dotrze do Kino i Yohmei to… To, co się ze mną stanie? – zapytała zaciskając dłoń na włosach Liana. Cisza, która zapanowała między nią i duchem była złowroga i nieprzyjemna w całej swej okazałości.

Wyblakłe, brązowe oczy chińskiego generała skupiły się na pliku kartek zapisanych ręką jego młodego mistrza. Nie było na nich nawet połowy tego, czego dowiedzieli się podczas nocnych posiedzeń wśród zakurzonych ksiąg.

Ród Asakura był niebezpieczny, ich krew była niebezpieczna. To dlatego Hao próbował wchłonąć duszę Yoh. Próbował ukrócić zło, które zalęgło się w sercu tego rodu. Zło, które stopniowo zaczęło wkradać się do serca tego leniwego pacyfisty. Zło, które opanuje to bezbronne dziecko, jeśli tego nie przerwą.

- Pani Anno, musi Pani ukryć się, zanim dowiedzą się, że porodzi Pani dziedzica. – powiedział całkowicie pewien swojego zdania. – Każda chwila zwłoki prowadzi do…

- Bason, Anna zrozumiała do czego może to prowadzić, więc nie strasz jej dodatkowo. – Głos Liana znów był zachrypnięty, a podkrążone i przekrwione oczy ledwo się otwierały. Podpierając się na rękach, usiadł w miarę prosto. Dostrzegł swoje notatki na podłodze, a ze słów ducha wywnioskował, że sytuacja, w której się teraz znajdowali była naprawdę nieciekawa.

Podniósł swoje spojrzenie na drżącą dziewczynę. Nie była już posągiem emocjonalnym, teraz wyglądała na normalną, przerażoną nastolatkę, którą naprawdę była w tym momencie. Nie przyszłą Panią rodu Asakura, a dziewczyną z problemami.

- Cześć blondyneczko. – szepnął wyciągając do niej rękę.

- Cześć dryblasie… - wyjąkała mocno ściskając jego dłoń. Czuła się strasznie zagubiona, a obecna sytuacja i wiadomości jakich się dowiedziała rozchwiały ją emocjonalnie. – Właśnie dowiedziałam się, że jestem w ciąży, czyż to nie cudownie?

- Byłoby, gdybyś się z tego cieszyła. – odparł przyglądając się jej badawczo.

- Cieszyłabym się, gdybym nie została odrzucona jako narzeczona. – powiedziała pokazując chłopakowi przełamaną pieczęć. – Zrobili to za pomocą foryoku…

Lian uchylił usta będąc w totalnym szoku. Młoda Kyoyama była najlepszą partią w całym Dobie, a taki durny Asakura znieważył ją w najgorszy możliwy sposób. Przecież to jest gorsze od zerwania przez esemesa! Złotooki pokręcił głową jednocześnie wyciągając ramiona do dziewczyny.

- Chodź tu, głupia. Nie udawaj silniejszej niż jesteś. – powiedział przyciągając dziewczynę do siebie. – Płacz. Masz do tego pełne prawo, płacz.

Obejmował ją mocno pozwalając, aby jej łzy moczyły mu już wystarczająco zdewastowaną koszulkę. Zastanawiał się, co może zrobić, aby pomóc, a raczej w jaki sposób to zrobić. Co musiał zrobić, aby ochronić Annę – wiedział. Jak to zrobić, aby nie stworzyć sobie wroga w osobie młodego Asakury? I tu już był mały kłopot. Chomik napędzający wszystkie możliwe zębatki w jego głowie dostał marchewkę z dopalaczami, a druga zawisła tuż nad jego łepkiem zachęcając go do jeszcze szybszego przebierania łapkami po kołowrotku.

- Anno? – zaczął, kiedy dziewczyna zaczęła się uspokajać.

- Ym?? – odpowiedział mu pytający pomruk. Blondynka wolała nie używać jeszcze swojego głosu, gdyż obawiała się niezrozumiałego bełkotu wydobywającego się z jej ust zamiast słów.

- Ja, głowa rodu Dao pragnę Cię zapytać, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zechcesz kroczyć u mego boku, jako moja przyjaciółka, powierniczka i pokrewna dusza powiązana czerwoną nicią przeznaczenia. Wysławiając ród Dao, jako Jego kwiat piwonii i jako moja ślubna towarzyszka, a zarazem przyszła Królowa Szamanów. – zapytał zmuszając dziewczynę, aby spojrzała mu w oczy. – Akceptuję Twój stan oraz uznaję Twe dziecko za swoje. Będzie moim pierworodnym potomkiem z wszystkimi korzyściami i zobowiązaniami przynależenia do rodu Dao. Zapewnię Wam ochronę i dostatnie życie z dala od niebezpieczeństwa ze strony rodu Asakura. Jest to obietnica, której dotrzymam nawet po śmierci. Przyrzekam, na ten oto miecz. - powiedział przykładając złożoną Błyskawicę do piersi. 

Dzwoneczki przy mieczu, będące cechą charakterystyczną chińskich rodów wydawały z siebie delikatne, przyjemne dla ucha dźwięki. Foryoku Liana otoczyło dziewczynę złotą aurą formując się w piękny, złoty grzebyk z wygrawerowanym na czerwono kwiatem piwonii, który opadł na jej kolana. 

- Wystarczy, abyś wpięła go w swoje włosy, a zostaniesz uznana jako żona rodu Dao. Decyzja należy do ciebie, blondyneczko. 

C.D.N.

Rinmaru Games
Łapka w górę, kto mnie nienawidzi?! : D
Chyba jestem masochistą, bo się z tego cieszę! : )

20 marca 2016

Flaminis-Exorcístæ - Część II

Witam i zapraszam na kolejny rozdział mojego opowiadania. : ) 


- Nie spodziewałem się takich odwiedzin z waszej strony. Nie powiem, że się nie cieszę, bo się cieszę, z Wami to można, chociaż porozmawiać. O tej porze to tylko duchy mają coś do powiedzenia i zwykle są to wspomnienia. Uwierzcie mi! Nie chcecie ich znać... No ale, co Wam podać? - zapytał wycierając jedną z wysokich szklanek. Ren i Anna usiedli przy barze przyglądając się pracy sędziego.

- Coś mocniejszego Kalim. Anna i Yoh się pokłócili, więc trzeba odreagować. - odparł złotooki zaglądając do karty. Może coś by zjadł?

- Już podaję. - mówił zaglądając pod blat. - A ty jak, Ren? Dalej ten sam sen?

- Taa… - westchnął odrzucając menu. Wszystko strasznie tłuste, fujjj...

- Jaki sen? - zainteresowała się blondynka. W jej głowie zaświeciła się lampka, która chciała połączyć sny ze stanem zdrowia złotookiego.

- Taki dziwny… - odpowiedział - Powtarza się co noc, odkąd wznowiono turniej. Widzę wszystko z perspektywy widza seansu filmowego. Jest tam kobieta, najwyraźniej matka lub opiekunka… Ona zwraca się do mnie, podczas gdy uzbrojeni ludzie wyprowadzają ją z posiadłości. Ona śpiewa… Jakby odprowadzała męża na wojnę, a to ją wyprowadzają i… Mordują tuż za bramą posiadłości.

- Czyli śpiewa prosząc o rychły powrót męża, tak? – zapytała nawiązując do jednej z mniej znanych tradycji dużych szamańskich rodów.

- Tak, ale to nie prośba o powrót, tylko prośba o ratunek dla kogoś innego… Przynajmniej ja to tak odbieram. – odparł wykonując nieokreślony ruch dłońmi na wysokości swojego serca.

- W takim razie, co takiego śpiewa? – zainteresowała się. Słyszała o kilku klątwach przekazywanych z pokolenia na pokolenie, może to jedna z nich?

- Właściwie to chodzę od jakiegoś czasu i nucę tą melodię, ale jak szły słowa? – westchnął drapiąc się pod lewym okiem. W międzyczasie popijali jeden z trunków Kalima, nazwał to chyba malibu? Grunt, że z mlekiem!

Chwilę później złotooki zaczął nucić coś pod nosem, aż przerodziło się to w poszczególne słowa, które dziewczyna notowała na serwetce.

- Masz mój zastąpić wzrok,

pomocom służyć jej...

Inne matki też modlą się tak...

Prowadź ją gdzie kres!

Smutku, bólu, łez!

Gdzieś to miejsce przecież jest…

Młodzieniec przestał reagować na czynniki zewnętrzne, wyglądał jakby był w jakimś transie. Wargi miał nieruchome, lekko rozchylone, a jednak z jego gardła wydobywał się dźwięk. Oczy spowite mgłą wpatrywały się w niewidoczny punkt na ścianie, a dłonie trzymające szklankę opadły wzdłuż ciała roztrzaskując drinka na kamiennej podłodze.

Anna podsunęła się ze swoim krzesłem bliżej chłopaka, aby w razie czego zareagować na… nie wiedziała na co, ale była czujna.

- Lian? Słyszysz mnie? – W odpowiedzi chłopak przeniósł na nią niewidzące spojrzenie. – Świetnie. Powiedz, co widzisz? Gdzie jesteś? Jest z Tobą ta kobieta, co śpiewa? Opiszesz mi ją? - Blondynka oparła się o bar zabierając Kalimowi notesik by zapisywać w nim spostrzeżenia chłopaka.

- Jestem w lesie. Ona stoi przede mną. Z jej ciała płynie krew, ale ona patrzy na księżyc. Ma długie, hebanowe włosy i porcelanową skórę. Jej oczy wyglądają na niewidzące, ale widzą. Są bardzo jasne… Nosi kimono w odcieniu granatu ze wzorem gwiazd na bezchmurnym niebie. Na piersi ma naszyjnik z księżycem w pełni połączonym pajęczyną z gwiazdami i obramowaniem w kształcie ośmiokąta. Upada. Jej duch nadal wpatruje się w księżyc… Nie została pochowana. – powiedział, a głowa nagle opadła mu na klatkę piersiową stojącego za nim Kalima. Wyglądał, jakby dostał z liścia w twarz. Moment później z nosa pociekła mu strużka krwi okraszając jasny podkoszulek i dresowe spodnie szkarłatem. Teraz wpatrywał się w Annę, ale jego oczy nie miały już złotej barwy – były białe z delikatnym odcieniem błękitu.

- Kim jesteś? – zapytała Anna, miała ochotę wyrwać duszę z ciała chłopaka. Jej obecność raniła go i fizycznie i psychicznie.

- Jestem tym samym, czym Ty będziesz w nie najodleglejszym czasie. – Głos kobiety był zmęczony i zraniony, ale i dziwnie kojący. Przypominał głos matki zmęczonej całodobowymi harcami ukochanego dziecka.

Anna spojrzała na kobietę czujniej. Nie potrafiła przetrawić tej odpowiedzi. Nie znała rozwiązania, albo nie chciała go znać.

- Jak Ci pomóc? – zadała kolejne pytanie. Twarz Liana ścisnęła się w niewyobrażalnym bólu odczuwanym zapewne przez kobietę.

- Niech On uratuje mą córkę. – odpowiedziała, a krew zaczęła wypływać również z ust chłopaka.

- Jak? – dopytywała łapiąc siedzącego szamana za dłonie. Patrzyła na cierpiącego przyjaciela, opętanego zbolałą duszą, która nie zazna spokoju dopóki jej dziecko nie zostanie uratowane.

- Niech usłyszy. – wyszeptała, a ciałem złotookiego zaczęły targać drgawki. Dusza wyrwała mu z gardła przeraźliwy skrzek, a następnie zniknęła. Pozostawiając uspokajające się ciało otoczone hordą duchów, medium i sędzią Wielkiego Turnieju Szamańskiego.

*

Dziewczyna przyglądała się rysunkowi delikatnie drapiąc się pod prawym uchem.

- Niestety, nie mam pojęcia, co to za medalion. Gdyby należał do jakiegoś światłego rodu, to pewnie bym o tym wiedziała. – powiedziała odkładając notesik ze szkicem na blat.

- Byłby jakiś punkt zaczepienia. – odparł Kalim spoglądając na leżącego na kanapie młodzieńca. – Jak myślisz Anno, kiedy on się obudzi?

- Nie mam pojęcia Kalimie. - odparła pocierając ze zmęczeniem czoło. – Martwię się. Żadne opętanie, które kiedykolwiek widziałam nie poniosło za sobą takich skutków… - wstała z zajmowanego przez siebie miejsca przy barze i podeszła do nieprzytomnego szamana. Bason zalany łzami czuwał u boku swojego młodego mistrza. Przeżywał to chyba jeszcze bardziej niż ranę, którą Lian poniósł podczas walki w wymiarze Króla Duchów.

- Bason? – zwróciła się do ducha. – Widzisz w nim jakąkolwiek zmianę? Jaka jest Jego aura? – zapytała zmieniając kompres na czole młodego Dao.

- Pani Anno… - wyszeptał spoglądając na dziewczynę. – Aura mojego mistrza wciąż ściśle przylega do Jego ciała. Jest już bardziej złota niż żółta, ale wciąż nie na tyle, aby mistrz odzyskał świadomość. – odpowiedział najdokładniej jak tylko był w stanie.

Anna przytaknęła ruchem głowy delikatnie odgarniając chłopakowi włosy z twarzy. Zastanawiała się, czy powiadomić Jun o stanie zdrowia jej brata. Czy jednak poczekać jeszcze trochę, a co za tym idzie nie sprawiać kobiecie bólu bezsilności? Niewiedza była w tym momencie najlepszym rozwiązaniem dla młodej doshi.

Kalim podszedł do nich i również usiadł przy paniczu Dao. Przez cały czas poruszał nogą w sposób przypominający drgawki. Denerwował się, powinien powiadomić radę o zaistniałej sytuacji, jednak równałoby się to z wykluczeniem Liana z turnieju. Stał między młotem, a kowadłem i na razie postanowił oba ignorować.

Anna sięgnęła do kieszeni sukienki, w której miała papierosy. Wyciągnęła z paczki jednego i przytrzymała go wargami, odpalając zapalniczką z tygrysem. Skierowała paczkę do Indianina, ale ten odmówił ruchem dłoni. Zaciągnęła się porządnie i wydmuchała dym nosem tworząc nad nieprzytomnym szary obłoczek. Kiedyś czytała w jakimś magazynie, że nikotyna działa stymulująco na organizm człowieka. Powoduje wzmożone wydzielanie adrenaliny, której działanie sprawia między innymi zanik bólu. I tego oczekiwała od papierosa. Chciała, aby Lian odczuł odrobinę ulgi i odzyskał przytomność.

Czekała długo, prawie dwie godziny, wypalając papierosa za papierosem. W końcu jej starania odniosły skutek. Lian ocknął się.

- Cześć blondyneczko. – wychrypiał posyłając dziewczynie krzywy uśmiech.

- Cześć dryblasie. – odparła równie zniekształconym głosem. Pomogła mu usiąść i napić się wody. Ulga zalała ją całą.

- Możesz mi powiedzieć, co się stało? – zapytał poklepując chlipiącego i obejmującego go ducha stróża.

- Przywołałeś kobietę ze swoich wizji. – odparła nie owijając w bawełnę. – Ona oczekuje od Ciebie, abyś uratował jej córkę. Nic innego nie wiem. – ucięła temat widząc, że chłopak chce się w niego zagłębiać.

- Kurcze, a jakieś wskazówki? – dopytywał odpalając sobie ostatniego papierosa dziewczyny.

- Trochę opisałeś mi ją z wyglądu. – zamyśliła się. – Bladoniebieskie, ale widzące oczy, hebanowe włosy, blada cera i wisior, który próbowałam naszkicować. – westchnęła podnosząc się z krzesła i podchodząc do baru, na którym zostawiła notatnik Kalima. Zgarnęła go szybkim ruchem i podała chłopakowi otwartego na stronie z rysunkiem.

- To chyba pieczęć rodowa. – stwierdził złotooki. – Bardzo podobną miał ród, z którym przez stulecia moja rodzina utrzymywała pokój. Jednak ostatni potomek, a mianowicie córka rodu, zginęła z ręki Hao Asakury podczas turnieju odbywającego się pięćset lat temu.

- Podczas reinkarnacji w szeregach plemienia Path? – dopytała Anna.

- Tak… Nie pamiętam jak wyglądała ta pieczęć, ale w Bibliotece Szamańskiej powinna znajdować się księga spisująca wszystkie rody ze zdolnościami paranormalnymi. Przy odrobinie szczęścia znajdziemy coś, co nam pomoże rozwikłać zagadkę. – powiedział wstając z miejsca na kanapie.

- Podejrzewałam, że to co się z Tobą dzieje, może mieć związek z jakąś rodową klątwą. Musisz skontaktować się z rodziną i poszukać informacji na temat zeszłego turnieju. Może już się coś takiego działo. – Dziewczyna machnęła ręką na sędziego, który już chciał wyrazić sprzeciw. Gdyby informacje na temat turnieju nie byłyby tajne, wszystko byłoby o wiele prostsze.

- Muszę przyznać pomysł dobry. – Lian przytaknął z uznaniem. – Kalim klucz od biblioteki jest w kasie.

- Ou… Ren, powiem tak. Ty wiesz gdzie leżą różne rzeczy lepiej niż my, a żyjemy tu praktycznie od urodzenia. – pokręcił głową i podał chłopakowi klucz.

- I co wy byście beze mnie zrobili?

- Pewnie żyłoby im się lepiej, bo nic byś im nie przestawiał. – odparła Anna zabierając chłopakowi kluczyk.

- Klucza od starej biblioteki nawet już nie mogę nieść? – zirytował się zakładając ręce na piersi.

- Pogadamy jak będziesz w lepszej formie. A teraz idziemy! – zadecydowała i ruszyła do wyjścia z knajpki.

- Tak jest Pani Anno. – odparł prześmiewczo naśladując Horokeu i Choco.

*

Blondynka rozglądała się z ciekawością po wielkim pomieszczeniu wykutym w skale. Regały z książkami tworzyły swoisty labirynt korytarzy, który nie jednego poszukiwacza przygód przyprawiłby o dreszcze. Ona wraz ze złotookim stała na sporym balkonie, z którego mieli widok na całą bibliotekę.

- I jak Ci się podoba BS? – zagadnął siadając na jednym z wygodnych brązowych foteli stojących tuż przy balustradzie.

- BS? Kto tak nazywa Bibliotekę Szamańską?

- Wszyscy, którzy mają tu wstęp. – odparł wskazując dziewczynie fotel obok.

- Hm… - zamyśliła się siadając obok chłopaka. –Jakie są szanse na to, że MY mamy tutaj wstęp?

- Bardzo duże inaczej w ogóle byśmy tu nie dotarli. Król duchów sam wybiera tych, którzy mogą tutaj wejść.

- Dobrze. W takim razie, jak i czego będziemy szukać?

- Zaraz zobaczysz. Zacznijmy może od Spisu?

- Dobry pomysł. – przytaknęła. - Na co czekasz? Demonstruj. – Dziewczyna uśmiechnęła się przymilnie, jednak w jej oczach błyszczały przekorne iskierki.

- Jak sobie życzysz madame. – ukłonił się i podszedł do balustrady.

- Balkon strony zachodniej, czwarte piętro, wypożyczający : kandydat do tronu Króla Szamanów szaman Lian Dao.

C.D.N.

Zapraszam za tydzień ; )