31 grudnia 2017

Flaminis-Exorcístæ - Część X

*

O poranku w domku starej drużyny “The Ren” było cicho i spokojnie. Nikt nie krzyczał, nie biegał, nie wyklinał na czym ten świat stoi. Dao musiał przyznać, że taki stan rzeczy mu pasuje. Z leniwym uśmiechem wkradającym się na jego wargi przekroczył próg domostwa. Rejestrując poruszenie po swojej prawej, skierował w tamtą stronę swój wzrok. Trzy duchy opiekuńcze przenikały przez ścianę tworząc półprzeźroczyste trofea ze swoich głów. Złotooki uniósł brew dostrzegając ten jakże osobliwy obrazek. Ostatecznie musiał zostawić to bez komentarza, gdyż dostrzegł, że osobniki te zostały zgładzone przez ścięcie. Zapewne nawiedzały ich tylko owe głowy…

- Ciii… - szepnął przykładając sobie palec wskazujący do ust. Duchy musiały zrozumieć, że nie chce aby budziły domowników, ponieważ skinęły swoimi lewitującymi częściami ciała i zniknęły w odmętach podłogi.

Lian skierował swoje kroki do kuchni. Ziółka od Opacho były nawet dobre, ale nie zapychające, więc wypadałoby coś zjeść. Mimo tego, że żyli w XXI wieku, to wyposażenie kuchni w domkach drużyn dawało wiele do życzenia. Najwięcej miejsca zajmował stary, kaflowy piec, w którym codziennie musieli rozpalać tuż po tym jak oczyścili komin. I choć było to denerwujące, to dawało się z tym żyć. Jednak brak kolejnego, niezbędnego sprzętu był doprawdy upierdliwy. Nie mieli lodówki. Lodownia, która znajdowała się za domkiem nie spełniała swojego zadania, ponieważ było w niej cieplej niż na zewnątrz. Nawet codzienne starania Horohoro o to, by pomieszczenie to nadawało się do przechowywania produktów spełzły na niczym. Właściwie zrobili sobie basen z ciepłą wodą, której już nie musieli grzać na piecu, więc poniekąd nadali pomieszczeniu nową funkcję. Wracając jednak do kuchni. Stary, kamienny zlew, do którego doprowadzono wodę za pomocą żeliwnych rur, które lata świetności miały już dawno za sobą stał tuż przy rządku kilku szafek z drewnianym, ponacinanym blatem do przygotowywania potraw. I tak wyglądała jedna część kuchni. W drugiej, tej z oknem wychodzącym na miasteczko, stał drewniany, ciemny stół i osiem krzeseł przy nim. Lian rozejrzał się po pomieszczeniu ze zdziwieniem rejestrując fakt, że zlew jest pusty. Był przekonany, że brudne naczynia będą na niego czekać, aż nie wróci z treningu.

- Chyba Anna powiedziała, co sądzi o niechlujstwie niektórych osób zamieszkujących ten budynek. - stwierdził i prychnął rozbawiony. - Pewnie ominęła mnie naprawdę fascynująca kłótnia między Anną, a Jun.

- Tak było, Mistrzu Lian. - Bason zmaterializował się za chłopakiem wyciągającym patelnię z jednej z szafek.

- Długo kazałeś na siebie czekać Bason. Jakieś problemy? - zapytał odwracając się do ducha przodem.

- Na szczęście nie, Mistrzu Lian. Pani Anna ma bardzo lekki sen, dlatego wolałem odczekać zanim pojawiłem się u pańskiego boku. - odparł kłaniając się przed złotookim.

- Hm… Dobrze, opowiedz mi, co się działo podczas mojej nieobecności, a ja w tym czasie zrobię jakieś śniadanie. - powiedział zaglądając do szafek. - Cóż, los zdecydował. Dziś na śniadanie omlety, gdyż nikt nie zawracał sobie głowy, aby zrobić zakupy.

- Mistrzu Lian… Panienki i panowie byli zbyt zdenerwowani pańskim treningiem, aby myśleć o czymś tak przyziemnym jak zrobienie zakupów.

- Może i tak Bason. - powiedział wylewając przygotowaną masę na patelnię. - Jednak, wróciłem i jestem tak wygłodniały, że połknąłbym konia z kopytami, a w domu są tylko jajka. - prychnął i spojrzał na swojego stróża. - Jestem mężczyzną i chcę mięsa.

- Och…
*

Przyjemny zapach śniadania rozniósł się po całej okolicy. Dobie Village słynęło ze swoich restauracyjek i kafejek, ale domowe posiłki miały swoją własną magię, której nikt nie potrafił okiełznać. Właśnie taki magiczny posiłek postawił na nogi mieszkańców jednego z domków.

- Śniadanie! - wrzask Choco zatrząsł budynkiem w posadach, gdy ten jak słoń zbiegał z piętra prosto do kuchni.

Zdziwienie pozostałych mieszkańców wzrosło, gdy ciemnoskóry chłopak wyturlał się z pomieszczenia szybciej niż tam wbiegł. Odpowiedź na ich niezadane pytania pokazała się w przejściu do pomieszczenia nazywanego sercem każdego domu. Złotooki, który zdążył się już przebrać w bordowy bezrękawnik i czarne dżinsy zarzucił sobie ścierkę, której używał podczas gotowania na ramię i założył ręce na piersi. Przechylił głowę w prawo pozwalając, aby włosy związane na czubku głowy w długą kitkę opadły mu na ramię i rozpoczął swoją codzienną tyradę na temat dobrego wychowania. Przez dobry kwadrans Lian wydzierał się na biednego Choco strofując go niczym krnąbrnego nastolatka, który znów wrócił do domu po ciszy nocnej.

Anna odetchnęła z ulgą widząc narzeczonego w pełni sił. Bardzo się bała, że przeceniła siły tego irytującego młodzieńca. Na szczęście nie pomyliła się.

- Widzę, że wrócił. - Niebieskowłosy szaman z północy oparł się o barierkę u szczytu schodów tuż przy młodej medium.

- Pięć dób. - odparła posyłając chłopakowi spokojny uśmiech.

- Dokładnie. - zaśmiał się widząc pochylającego się przyjaciela nad zmaltretowanym Chocolove. - Lian, bufonie zostaw już tego komika od siedmiu boleści i pozwól nam wejść do kuchni! - zawołał schodząc ze schodów w towarzystwie Anny.

Jun i Silva już dawno stali przy złotookim, a panna Dao próbowała pochwycić brata w swoje nadopiekuńcze sidła.

- Nie obrażaj mnie, niebieska skarpeto. Kiedy mnie tu nie ma, to ty powinieneś pamiętać o dobrze osób zamieszkujących ten budynek. - warknął wycierając dłonie w ścierkę zanim wyciągnął je w stronę dziewczyny.

- O czym ty mówisz, którtkomajktu?! - prychnął wymachując pięścią w jego kierunku.

- Na przykład o tym, że w całej kuchni jedynymi rzeczami do jedzenia były jajka, trochę mąki i pół pomidora, albo o tym, że nikt nie zamknął drzwi na klucz i mogli was okraść, albo nawet zabić, bo tak chrapiecie, że umarłego byście obudzili. Och, a może o tym, że wszystkie nasze pieniądze leżą przy otwartym oknie, na wierzchu wprost prosząc złodzieja, aby je zabrał? Nie mówiąc już o taktykach walk rozłożonych w salonie. Normalnie zostawić was samych nie można! - powiedział przyciągając blondynkę do siebie, objął ją i delikatnie pocałował w czoło.

- Lian, braciszku. Przecież o pieniądze nie musimy się martwić. - odparła Jun. - Na koncie mamy ich naprawdę dużo.

- Po pierwsze Jun, to są rodowe pieniądze i muszą zostać dla przyszłych pokoleń. Nie możesz ich wszystkich wydać. Po drugie nikt nie powiedział, że będziemy sponsorować Wielki Turniej Szamański. Ojciec zapłacił już wystarczająco dużo, aby ta maskarada w ogóle się odbyła, więc nie mam zamiaru dorzucić się nawet złamanym yuanem. - Lian całkowicie zignorował wymuszony napad kaszlu Silvy. - Dlatego nie będziemy się stołować w restauracjach. Świeże produkty są tańsze i o wiele zdrowsze niż te ociekające tłuszczem amerykańskie potrawy. Teraz zjemy to liche w składniki śniadanie, a zaraz po tym Horokeu oraz Chocolove pójdą na targ i kupią wszystko z przygotowanej przeze mnie listy. - zamilkł na chwilę przyglądając się zgromadzonym. - Nikt nie ma pytań? Doskonale. Siadajmy do stołu.

Złotooki poprowadził blondynkę do stołu i odsunął jej krzesło, aby mogła usiąść przed talerzem z największą ilością pomidora.

- Dlaczego Anna ma najlepszego omleta za wszystkich?! - Choco wycelował w blondynkę palcem z jawnym oskarżeniem o zamach stanu.

- Ponieważ Anna je za dwoje. - odparł Horokeu nawet nie podnosząc spojrzenia znad swojej porcji. - Hm… Muszę przyznać bufonie, że do talentu Ryu jeszcze trochę Ci brakuje, ale ten omlet jest naprawdę dobry.

- Dzięki, niebieska czapo. Chociaż podejrzane te twoje pochwały. - odparł podsuwając swój talerz bursztynowookiej, która już czatowała jak dobrać się do jajek na jego talerzu. - Jedz Anno, potworek musi jeść.

- Nie będę oponować. - odpowiedziała pochłaniając większą część porcji chłopaka. - Robisz wyśmienite omlety, ale dodałabym do nich wasabi.

- Wasabi? - zapytała Jun posyłając dziewczynie zdziwione spojrzenie.

- Tak, pomidor nadaje potrawie słodki smak i brakuje mi tu odrobiny pikanterii. Lian dopiszesz chłopakom do listy wasabi? I marchewki! - zakrzyknęła, gdy chłopak wychylił się po listę zakupów.

- Marchewki? - ponownie zapytała Jun.

- Tak, mam ochotę na ugotowane marchewki z miodem i wasabi. - odpowiedziała podkradając jedzenie z talerza Horokeu.

- Proszę Anno, jedz. - powiedział niebieskowłosy podsuwając talerz dziewczynie. - Jakoś straciłem apetyt, ale skoro ty ciągle jesteś głodna to proszę, nie krępuj się. - stwierdził wycierając usta w serwetkę. - Może dopiszemy do listy ogórki konserwowe?

- Możemy, z powidłami śliwkowymi muszą być pyszne.

- Na pewno Anno, na pewno… - odparł Horo, kiedy Jun, Silva i Choco wybiegli z domku zielonkawi na twarzach.

Lian z krzywym uśmieszkiem dopisywał kolejne pozycje do listy zakupów spoglądając, co jakiś czas na drobną blondyneczkę.

- Anno, skoro Jun już wie, że jesteś w ciąży, to najwyższy czas abyśmy się pobrali. - powiedział odkładając długopis na blat.

- Jak chcecie to zrobić? - zapytał Horo.

- Moja matka już dawno wszystko przygotowała.

- No tak, o co ja pytam, głupi ja. - stwierdził kręcąc głową.

- Dokładnie, dobrze, że się do tego przyznajesz. - prychnął i wrócił do głównego tematu. - Matka na pewno ma już wszystko przygotowane, więc brakuje tylko pary młodej i gości.

- Wydaje mi się, że najbezpieczniej będzie jak pojedzie z Wami tylko Jun. Może ewentualnie z Silvą. Coś jakby grupowe spotkanie z przyszłymi teściami. - zaproponował opierając łokcie na blacie. - Zaproszenie kogokolwiek z zewnątrz może być zbyt nieodpowiedzialne.

- Nie martw się Horo. - odpowiedział mu złotooki. - Nie zaproszenie głów rodów szamańskich na ożenek jednego z nich jest najgorszym przypadkiem zniewagi, jaki mogą sobie wyobrazić.

- Teraz dopiero zaczynam się martwić. - odparł posyłając przyjacielowi piorunujące spojrzenie.

- Jak już mówiłem, jest to niepotrzebne, ponieważ wspiera nas sam Król Duchów.

- Co? - Anna i Horokeu spojrzeli na chłopaka, który się do nich uśmiechnął w odpowiedzi.

- Przedstawiam wam Feimei. - powiedział kładąc dłoń na swoim ramieniu. Sekundę później pojawiła się za nim dziewczyna odziana w granatowe kimono z wyszytymi na nim srebrną nicią gwiazdami. Jej oczy były lodowobłękitne, a włosy proste i białe niczym śnieg. Jej dłoń spoczywała na ramieniu złotookiego, gdzie pozwoliła sobie na splecenie ich palców ze sobą.

- Witaj Anno, witaj Horokeu. Cieszę się, że w końcu mogę z wami porozmawiać. - Jej cichy, melodyjny głos wywołał wszystkowiedzący uśmiech na twarzy blondynki.

- Witaj druga żono głowy rodu Dao. - Anna pochyliła głowę przed dziewczyną oddając jej szacunek, na który zasługiwała.

Białowłosa posłała blondynce czuły uśmiech. Wybór Liana okazał się doskonały. Mimo bycia drugą żoną wiedziała, że Anna nigdy nie nadużyje swoich praw względem niej oraz, że nie będzie zazdrosna o więź, która stworzyła się między nią, a Lianem.

- Dziękuję za powitanie pierwsza żono głowy rodu Dao. - odparła również pochylając głowę.

- Skoro tradycyjne powitania mamy już za sobą. - przerwał spoglądając na rozchichotane dziewczyny - To musimy obgadać jedną sprawę. - dokończył sięgając po plik związanych pergaminów.

- Dlaczego mam wrażenie, że mi się to nie spodoba? - Horokeu westchnął pochylając się w stronę złotookiego.

- Bo Ci się nie spodoba. - odparł. - Musimy przywołać Asakurę. - powiedział rzucając papiery na stół.

- Słucham? - zaoponowała Anna.

- Hao wiedział coś więcej niż nam mówił. Z jego notatek - wskazał na plik pożółkłych kartek - można wywnioskować, że to co się stało z Yoh jest następstwem jednego z dwóch rytuałów. I…

- I? - Blondynka pociągnęła temat wpatrując się w chłopaka jak sroka w gnat.

- Przykro mi Anno, ale nie potrafię powiedzieć czy Yoh kiedykolwiek żył. - westchnął pocierając przez chwilę oczy.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Yoh prawdopodobnie jest cieniem. - oznajmił, a Horo wciągnął głośno powietrze przez zaciśnięte zęby.

- Jakim cieniem? Nie odpowiadaj mi półsłówkami!

- Anno,Yoh jest cieniem Hao. - Horokeu sapnął zaciskając dłonie na swoich włosach. - On jest maszynką do zabijania!

- Słucham?!

- Anno, kiedy Yoh zabił Hao w kręgu totemów… Buddo… On stracił obiekt do niszczenia. Teraz nic nie trzyma go w ryzach! Musimy powiadomić Radę!

- Horo i myślisz, że nam uwierzą? Yoh jest pierwszorzędnym kandydatem do korony króla szamanów. Rada chce, aby to on wygrał. Poza tym Asakurowie nie przyznają się do stosowania zakazanych rytuałów. - Lian spojrzał na pobladłą Annę i chwycił ją za dłoń. - Teraz musimy zrobić wszystko, aby ochronić Annę i potworka. Yoh nie da rady ponownie spłodzić potomka, dlatego myślę, że Asakurowie rozpętają piekło na ziemi.

- Cholera… - sapnął niebiesko włosy. - Wiedziałem, że TA wiedza mi się nie spodoba. - westchnął wstając od stołu. - Idę wysłać wiadomość do mojej wioski, jako syn wodza będę świadkiem waszego zamążpójścia.

- Horo?

- Spokojnie. - uniósł dłoń w geście uciszenia dziewczyny - Zrobię, co w mojej mocy, aby zapewnić Wam bezpieczeństwo. Tylko mi coś obiecajcie…

- Co takiego?

- Nie pozwolicie Hao na samowolkę, prawda?

- Spokojnie bałwanku, Pan Zapalniczka nie zbliży się do ciebie nawet na krok. - sarknął posyłając przyjacielowi krzywy uśmiech. - Nie będzie mógł zrobić nic, na co nie pozwoli mu Feimei.

- Jendakże, zanim Anna będzie mogła go przywołać, to ja muszę go odnaleźć po drugiej stronie. - powiedziała białowłosa. - Nie możemy pozwolić na to, aby Pan albo konkubiny dowiedziały się o przyzwaniu jednego ze zwycięzców. - dodała widząc nierozumiejące spojrzenie zebranych. - To może wydać nas przed Asakurami, ponieważ Pan jest jednym z nich.

- Teraz to mam wielki powód do zmartwienia! - zawołał rozkładając ręce. - I niech nikt mi nie mówi, że mam się nie martwić!
- Jak sobie życzysz. - odpowiedziały mu dziewczyny wywołując śmiech u Liana.

C.D.N.

31 sierpnia 2017

Flaminis-Exorcístæ - Część IX


*

Kiedy dzwonek wyroczni zadzwonił oznajmiając, że Turniej zostaje wznowiony miała mieszane uczucia. Nie wiedziała, czy chce ponownie uczestniczyć w walkach, tym bardziej, że jej mistrza już przy niej nie było. Ona sama nie mogła opuścić terenów pustynnych, ciągle coś ją tam trzymało, więc osiadła w najbliżej założonym miasteczku. Na początku było jej trudno, ale umiejętności jakich nabyła podczas towarzyszenia swojemu mistrzowi okazały się zbawienne. Turniej przerwano na cztery długie lata i choć dla szamanów to tyle, co nic, jej ten czas dłużył się niemiłosiernie.

Tym razem na dotarcie do Dobie Village szamani dostali tydzień. Najwyraźniej rada nie spodziewała się napływu ludzi ze wszystkich stron świata. Ona też się tego nie spodziewała. Codziennie widziała przejeżdżające auta, a w nich najwyżej czworo szamanów, którzy mieli zamiar spróbować swoich sił w turnieju. Oczywiście najwięcej zamieszania sprawiła szalona, a zarazem najbardziej znana grupka szamanów. Z Yoh Asakurą na czele robili niemało hałasu, jednak ten hałas nie wydawał się być tak szczęśliwy, jak jeszcze przed czterema laty. Wszyscy wydawali się dojrzalsi, doroślejsi, mężniejsi, a jednak wciąż praktykowali dziecinne igraszki. Obserwując ich jej serce ściskało się z żalu. Nie widziała w jaki sposób pokonali jej mistrza, ale może to i lepiej? Może tak miało właśnie być? Może tak, tylko… Tylko, dlaczego wyczuwa tak przytłaczającą moc? Już kiedyś to czuła. Bała się tego strasznie, a zdenerwowanie mistrza potęgowało jej obawy. Mówił wtedy, że musi TO zniszczyć, że TO nie może istnieć! Dlaczego, więc? Dlaczego ten odór rozchodzi się po miasteczku? Dlaczego ten smród otacza tą grupkę szamanów? Dlaczego ten fetor wydobywa się z foryoku Asakury?

Nie, dlaczego ten fetor wydobywa się z duszy Asakury? Dlaczego jego dusza gnije i nikt mu nie pomaga?

Czyżby mistrz zawiódł?

Jeśli tak, to ona musi sprostać temu zadaniu. Jeśli mistrzowi się nie udało, to ona znajdzie sposób na zniszczenie tej mocy. Mistrz chciał tego dokonać sam, ale ona nie popełni tego błędu. Znajdzie sobie sprzymierzeńca, który mógłby dorównać mistrzowi!

Musi się jednak pośpieszyć, jeśli chce zdążyć. Turniej rozpocznie się za dwa dni, akurat tyle czasu zajmie jej dotarcie tam o własnych siłach. Musi zabrać wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy, a w tym księgi i zioła, bez których jej mistrz nigdy nie mógł się obejść. Miała nieodparte wrażenie, że i tym razem będą bardzo potrzebne.

Musiała się tylko skupić i odnaleźć najkrótszą trasę do Dobie Village, a w międzyczasie przyjrzeć się mijającym ją szamanom. Musiała znaleźć tego, który sprosta naukom jej mistrza, albo takiego, który zostanie przez nią pochłonięty.

- „Jak się nie ma, co się lubi…” – zacytowała. Do małej, brązowej torby wrzuciła wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyła biegiem w stronę piasku na horyzoncie.

*

Feimei siedziała na atłasowej pościeli opierając się o wezgłowie łoża, które służyło jej jedynie jako ładny element wystroju wnętrza. Nie było ono niezbędne, w końcu jako upiór wcale nie musiała spać.

W dłoniach trzymała swoje drogocenne lusterko, w którym widziała odbicie tafli wody. Woda była w nieustannym ruchu, dlatego twarz młodzieńca to pojawiała się, to rozmywała sprawiając wrażenie pogrążonego w stuletnim śnie.

- Błagam, obudź się. - szepnęła. - Obudź się, mój śpiący królu.

Biała Zjawa pierwszy raz w całym swoim pozagrobowym życiu zapłakała. Zdziwiona przetarła policzki. Zaczęła odczuwać emocje.

- Obudź się, mój królu… Obudź się… - szeptała ledwo uchylając blade wargi.

*

Obserwowała szamanów przez ostatnie miesiące. Nie wiedziała czy ma się śmiać, czy płakać. Poziom turnieju drastycznie spadł, a walki rozgrywały się na jedności ducha. Przynajmniej ona miała takie wrażenie. Po tym jak była świadkiem ogromu mocy należącej do Hao Asakury, nie potrafiła zrozumieć pychy należącej do tych słabych szamanów. Ledwo tworzyli kontrolę ducha, a pchali się po koronę króla duchów. Jedynymi utrzymującymi poziom byli X-WALS oraz wesoła gromadka. Zdecydowała się wybrać jednego z tych silnych szamanów. Najlepszym materiałem na kolejnego mistrza byłby Yoh, równie potężny jak Hao, ale równie zgniły i martwy. Przyglądała się Horokeu jednak jego uwielbienie i oddanie tylko jednemu żywiołowi było zbyt jednotorowe. Nie sprawdziłby się jako władca wszystkich żywiołów. Jej wzrok skupił się na Lysergu, który rozważny i spokojny mógłby uchodzić za wzór mistrza, ale jego nienawiść do wszystkiego, co było związane z Hao eliminowała go na wstępie. Nad Marco nawet się nie zastanawiała, on zrobiłby wszystko dla swojej pani, ale ta pani nie chciała nawet widzieć w młodszym Asakurze jakiegokolwiek zła.

Zastanawiała się i zastanawiała, aż jej dzwonek wyroczni zabrzmiał. Przekonana o tym, że ponownie zmiesza jakiegoś podrzędnego szamana z błotem odczytała wiadomość i przeliczyła się. Na jej dzwonku widniało imię i nazwisko jej przyszłego partnera w walkach. Jego kandydaturę odrzuciła na wstępie, stwierdziła, że osoba z tak silnym charakterem i żelaznymi zasadami nie będzie chciała jej nawet wysłuchać. Co prawda nie odczuła od niego jakiejkolwiek agresji, ale również nie traktował jej z życzliwością. Zawsze wiedział kiedy była w pobliżu, dlatego nie obserwowała jego treningów oraz nie wiedziała jak dużą mocą dysponuje. Zawsze miała wrażenie, że bawi się ze swoimi przeciwnikami, najpierw pozwala im na objęcie przewagi, a potem w zawoalowany sposób wygrywa z nimi. Był przebiegły i zwinny, myślał nad każdym swoim posunięciem… zachowywał się jak drapieżnik polujący na zwierzynę, a żeby ta mu nie uciekła to zamęczał ją swoimi gierkami. Urodzony, by wygrywać.

- Mistrz chciał mieć go przy sobie. Widział w nim ogromny potencjał i pragnienie. - pomyślała drapiąc się wypielęgnowanym paznokciem po policzku. - Może, przy wielkiej pomocy przodków, uda mi się go skusić wiedzą z ksiąg Mistrza…

Uśmiech wpłynął na jej usta. Przymknęła oczy i wystawiła twarz do ostatnich tego dnia promieni słońca.

*

Otaczał go spokój. Wszystkie bodźce jakie rejestrował były delikatne i człowiek miał wrażenie, że jak najbardziej są na swoim miejscu. Dźwięki i zapachy współgrały ze sobą tworząc harmonijny obraz w umyśle młodzieńca. Nie potrzebował otworzyć oczu, aby wiedzieć, że znajduje się na równej przestrzeni porośniętej wysoką trawą, z którą wiatr urządza sobie tańce. Wystarczy, że wyciągnie przed siebie rękę, a poczuje łaskotanie wywołane przez rośliny... Jednak ręka wcale się nie uniosła. Nadal spoczywała na udzie, a on nadal siedział na wygładzonym przez wodę głazie. Teraz, jednak zaczynał… budzić się? Tak, to dobre porównanie. Zaczynał budzić się z wewnętrznego snu. Nie mógł jeszcze poruszać swoim ciałem, ale miał władzę nad myślami, a powoli wracały mu zmysły. Usłyszał szum opadającej wody i poczuł wilgoć w nozdrzach, skojarzyło mu się to z zapachem powietrza tuż po burzy. Możliwe, że padało, gdy on sobie medytował. Opadające na jego ciało krople spowodowały nagły dreszcz, a przez uchylone w szoku wargi dostała się woda. Życiodajny płyn złagodził suchość gardła, co pozwoliło na moment skupić się tylko na jednej czynności. Na przełknięciu wody. I, chociaż czynność jak każda inna, tak teraz sprawiła mu naprawdę sporo problemów. Zakrztusił się i musiał wykaszleć wodę, która dostała się do płuc. Palący ból przeszył jego klatkę piersiową, ale dzięki temu odzyskał władzę nad ciałem. Pochylony do przodu z dłonią przyciśniętą do mostka zaczerpnął niespokojny oddech. Knykciami drugiej ręki przetarł twarz z nadmiaru wody i dopiero wtedy uchylił powieki. Na szczęście Budda się nad nim zlitował i przebudził się nocą. Zmrużył delikatnie oczy nadając kształtom i cieniom ostrości.

Na kamieniach otaczających jeziorko siedziała dziewczyna. Za nią odbijała się pomarańczowa łuna, więc musiała rozpalić ognisko w takim miejscu, aby blask nie zrobił mu krzywdy. Przyjrzał się jej uważnie. Opatulona była długim płaszczem z kapturem, spod którego widać było tylko jej stopy odziane w sandałki z rzemykami. W dłoniach trzymała książkę z ciemną okładką i, co jakiś czas, przesuwała palcem po fragmencie tekstu. W pewnym momencie przestała, zatrzasnęła książkę i uniosła twarz do niego. Kaptur opadł na ramiona, a krótkie loki zatańczyły dookoła twarzy nastolatki.

No tak, w końcu Opacho nie jest już małym dzieckiem.

*

Nastoletnia afrykanka uśmiechnęła się widząc zmarzniętego młodzieńca brodzącego w jej kierunku. Fioletowe włosy zostały odgarnięte na plecy, a twarz ozdobił nieczytelny, choć kalkulujący grymas.

- Witaj Opacho. - Głęboki, lekko zachrypnięty głos opuścił zdrętwiałe wargi wprawiając swojego właściciela w osłupienie. Przecież miał go o wiele wyższego…

- Witaj Dao. Muszę przyznać, że jestem zaskoczona. Nie spodziewałam się fizycznej zmiany. Prędzej brałam pod uwagę możliwość twojego nawrócenia na ścieżkę różu, pluszu i tęczowych jednorożców. - zakpiła podając chłopakowi blaszany kubek z płynem w środku. - Siadaj przy ogniu. - wskazała miejsce naprzeciwko siebie.

- Naprawdę? Plusz? - zapytał zniesmaczony. - Cóż to takiego? - dodał wąchając napar w blaszaku.

- Zioła na wzmocnienie. - odpowiedziała - I serio, brałam pod uwagę plusz. W szczególności po tym, co wyczytałam z ksiąg Mistrza na temat tego oczka wodnego. - dodała wskazując palcem na jeziorko za sobą. - Mówię Ci, ciekawy wytwór Foryoku.

- Hao wiedział o tym miejscu? - zapytał szukając w pamięci wzmianki o umiejętnościach Asakury.

- Tak, możesz tego nie wiedzieć, ale tak samo jak Anna, Mistrz Hao posiadał Reishi. - sięgnęła po książkę leżącą obok - To zapiski z pierwszego turnieju, w którym mój Mistrz brał udział. Pozwolę Ci je przeczytać, ponieważ wiem, że dojedziesz do rundy finałowej i zmierzysz się w walce z Yoh Asakurą.

- Dlaczego uważasz, że będę chciał walczyć z Yoh? - zapytał czując podskórnie, że informacje z tej księgi pomogą mu w wielu aspektach.

- Dlatego, że ty też czujesz jak jego dusza się rozkłada.

C.D.N.

Nastoletnia Opacho

4 lipca 2017

Flaminis-Exorcístæ - Część VIII

Koniec sesji = powrót do życia :)

*

Feimei Fushimi, niegdyś najsilniejsza kapłanka z Szarych Gór, której nie obce było wykonywanie wszelakich egzorcyzmów. Przeganiała zawistne duchy pomniejszych bożków, odprawiała z kwitkiem ludzkie dusze pełne żalu i boleści. Nigdy nie pomyślała o tym, aby wysłuchać delikwenta, zawsze na piedestale stało dobro ofiary. Może, gdyby chociaż raz postanowiła wysłuchać agresora… Nie czułaby się, aż tak okropnie.

Posłużyła się Klątwą Nawiedzenia.

Jej ofiarą był potomek Tego, który ją pokochał. Nawet imię mieli to samo. Te same znaki symbolizujące czystość, obfitość i… Tak, płodność. Zawsze bawiło ją nadawanie takiego typu imion mężczyznom. Jednak, teraz nie było jej wcale do śmiechu. Pierwsza próba kontaktu, którą wystosowała do panicza Dao spełzła na niczym. Prawdopodobnie pora dnia była nie ta. Do samego zmierzchu lewitowała sobie tuż obok niego. Z nudów dokuczała mu niczym mały chochlik. Odpinała guziki koszuli, luzowała pasek spodni, zsuwała frotkę z włosów, nawet szczypała w płatek ucha. I chociaż chłopak zdawał sobie sprawę z jej obecności, to nie mogli w żaden sposób się porozumieć.

Przełom nastąpił, gdy Itako z prefektury Aomori rozpoczęła trening przy Świętej Wodzie.

Trening, który nieopatrznie zakłóciła.

Była tak zachwycona i wzruszona momentem, w którym ją zauważył, że nawet nie spostrzegła, kiedy znalazła się w wodzie. Skupiona była tylko na jego oczach, oczach pełnych rozwagi i surowości, w których gdzieś hen na dnie lśnił blask mądrości i bezpieczeństwa. Chciała tyle mu przekazać, ale nawet nie zdążyła otworzyć swoich ust. Moc Świętego Wodospadu odrzuciła ją na znaczną odległość jednocześnie spowiła ona młodego szamana nakazując mu duchowy sen. I chociaż młodzieniec opierał się jak tylko potrafił, to nie udało mu się odeprzeć tej ingerencji w jego umysł. Powieki stały się ciężkie, ciało nie chciało się ruszyć, a paradoksalnie spokojny szum wody zaczął zagłuszać wszystko, co działo się na stałym lądzie. Otoczyła go pustka. Pustka, z której nie miał sił się wydostać.

*

Blondynka ubrana w czarną sukienkę do kostek w stylu boho siedziała przy stole ogrzewając dłonie kubkiem z herbatą. Zamierzała ponownie przesiedzieć cały dzień przy jeziorku z arktycznie zimną wodą. Zastanawiała się, co będzie jej potrzebne, aby przeegzystować kolejny dzień.

- Anno? – Z zamyślenia wyrwał ją głos Jun. Dziewczyna stała w progu kuchni trochę przygarbiona z zaplecionymi wokół siebie rękoma. Była wyraźnie zmartwiona.

- Tak, Jun? Chcesz zapytać o Liana? – domyśliła się, nie musiała nawet czytać w myślach kobiety, aby wiedzieć, co leży jej na sercu. – Usiądź. – zaproponowała wskazując miejsce naprzeciw siebie.

Zielonowłosa skorzystała z zaproszenia i niepewnie usiadła na krześle. Posłała szwagierce wyczekujące spojrzenie, jednocześnie zaciskając usta w wąską kreskę. Dla niej było niedopuszczalne to, że zostawili Liana samego pośrodku jakiegoś bajora, a fakt, że siedział tam już trzecią dobę dodatkowo ją denerwował. Jednocześnie potęgujące się z każdym dniem napięcie Anny dawało jej jasno do zrozumienia, że coś jest bardzo nie tak.

- Anno, powiedz mi. – wydusiła z siebie zachrypnięty skrzek. Sama skrzywiła się na dźwięk swojego głosu i po odchrząknięciu dodała – Powiedz mi, co się dzieje z moim bratem.

Blondynka ze spokojem spojrzała przez okno wychodzące na mniej ruchliwą część Dobie Village. Starała się ubrać w słowa to, co działo się z młodym Dao. Nie było to łatwe zadanie.

- Jun… – zaczęła wracając spojrzeniem do dziewczyny. – Wszystko jest jak najbardziej w porządku. – Kłamała. Kłamała, bo nic nie było w porządku. Lian powinien już dawno być w domu i przygotowywać się do walk ze swoim partnerem. Partnerem, którego notabene wciąż nie znali. Powinien szturchać ją palcem wskazującym w brzuch, a następnie podawać kolejną porcję jedzenia dla “Potworka”. Powinien sprawiać, aby czuła się bezpiecznie, bo obiecał…

- Nie okłamuj mnie, Anno. – powiedziała zaciskając palce na swoich ramionach. – Nie jestem z porcelany. Pamiętaj, że również jestem Dao. Jestem One-chan dla chińskiej mafii, moją skórę naznacza tradycyjny tatuaż Triady. – zasyczała, gdy skóra ramion została przebita przez długie, wypielęgnowane paznokcie. – Ja również potrafię być niebezpiecznym przeciwnikiem.

- Zdaję sobie z tego sprawę, Jun. – odparła prostując się na krześle. Uniosła brodę we władczym geście rozsiewając dookoła aurę pewności siebie. Zielonowłosa przechyliła delikatnie głowę i uniosła wąską brew w wyrazie powątpiewania.

- Anno opowiedz mi, co się tam stało? – zażądała uderzając pięścią w blat stołu.

- Lian został uwięziony pod Świętym Wodospadem. – szepnęła wpatrując się w ciecz na dnie glinianego kubka.

- Słucham? Jak to uwięziony?! I pod jakim wodospadem?! – Jun zerwała się ze swojego miejsca z hukiem przewracając krzesło i wazon stojący pomiędzy nią, a Anną. Kwiaty rozsypały się po blacie, a woda spokojnie torowała sobie drogę ku skrajowi stołu. Blondynka śledziła maleńkie strumyczki pełzające po chropowatym podłożu. W jednym miejscu dzieliły się na kilka mniejszych, aby później złączyć się ponownie w większą kroplę. Nieprzerwalnie brnęły do celu.

- Święty Wodospad jest miejscem, w którym Itako mogą oczyścić swoją duszę po przenoszeniu i wzywaniu duchów z zaświatów. Niewiele osób wie, że ma jeszcze jedną funkcję. Zaprowadziłam tam Liana, aby odzyskał spokój. Kiedy się rodzimy spoczywa na nas piętno z zaświatów, jest to wewnętrzny balans utrzymujący nasze istnienie w harmonii. Możesz się dziwić, ale nie chodzi mi o harmonię ze światem zewnętrznym. Tu chodzi tylko o nas samych. O nasze potrzeby fizyczne, mentalne i duchowe. Te należące do Liana były zakłócone przez… chyba wszystkie możliwe czynniki. Przynajmniej te, o których mam jakieś pojęcie. – przerwała. Wstała od stołu i sięgnęła do zlewu po szmatkę, którą zaczęła wycierać ciecz z blatu. Jun podeszła do dziewczyny i stanowczym ruchem wyrwała jej szmatkę z ręki.

- Mów! – wysyczała ciskając ścierką na drugi koniec blatu. Jej oczy wyrażały zarówno wściekłość, jak i zmartwienie.

- Co mam Ci powiedzieć, Jun? – szepnęła – Mam dać Ci złudną nadzieję, że będzie dobrze? Tego chcesz? Ja nie wiem, czy będzie dobrze! Nie wiem, czy Lian do Nas wróci! Boje się, że przez moją nadgorliwość stała mu się krzywda! On nie reaguje na nic! – krzyczała – Od trzech dni Lian siedzi pod arktycznie zimnym wodospadem…

- I pewnie posiedzi kolejne dwa. – Dziewczęta podskoczyły na dźwięk obcego głosu. W progu, oparty o futrynę stał Horo. Jego wzrok utkwiony był w kalendarzu wiszącym na przeciwległej ścianie. – Ren wyjdzie spod wodospadu za dwa dni. Dokładnie o tej samej porze, o której pod niego wszedł. – dodał spoglądając na kobiety. – Ten czub jest bufonem, ale i perfekcjonistą. Skoro dostał szansę okiełznania przyrody to z niej skorzysta.

Horokeu odepchnął się od futryny i odwiązując chustę z nadgarstka podszedł do stołu stając dokładnie pomiędzy dziewczynami. Rzucił wzorzysty materiał na blat i patrzył jak woda wsiąka w niego.

- Lian jest jak ta chusta. – powiedział – Mocny, wyrazisty, nietypowy, pozwala wszystkiemu, co go zainteresuje wsiąknąć w siebie, a kiedy ktoś mu zagraża, to dzieje się to. – wziął chustkę w ręce i wycisnął ją najmocniej jak się tylko dało. – Jego wiedza przenosi się na umiejętności i zalewa agresora, jednocześnie nie pozwala sobie na wytchnienie. Cały czas jest skupiony, czujny, tak samo jak ta chusta jest wilgotna. – oznajmił wręczając materiał w ręce Jun. – Twój brat jest wielkim wojownikiem, zaufaj mu w końcu.

- Horo, znasz Liana lepiej niż my dwie razem wzięte? Nie martwisz się o niego? – spytała zaintrygowana blondynka. Porównanie Horokeu było tak abstrakcyjne jak prawdziwe i była wręcz zszokowana jego trafnością.

- Nie, Anno. Martwię się jeszcze bardziej niż wy dwie razem wzięte. – odparł zabierając chustkę z rąk zielonowłosej. – Ren jest strasznie upartym człowiekiem, nie przestanie dopóki nie sprosta swoim oczekiwaniom. Ustawił sobie poprzeczkę naprawdę bardzo wysoko. – westchnął podchodząc do okna i uchylając je. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i włożył sobie jednego między wargi. – Uwierzycie, jak Wam powiem, że to On nauczył mnie palić? – zaśmiał się puszczając oczko do zszokowanej Jun. – Pirika myśli, że to Ryu, ale po ciężkim i bolesnym treningu to Ren pierwszy poczęstował mnie i Choco fajkami. Chociaż Choco dziecko ulic Nowego Jorku wcześniej popalał. To ja się przy nich uczyłem zaciągać. – dodał wypuszczając dym ustami. – Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, Anno. Ren zawsze Nam powtarza, że co nas nie zabije to Nas wzmocni. Jego wzmocni lodowata woda, albo będzie miał zapalenie płuc. – zaśmiał się gasząc niedopałek w doniczce z kaktusem.

- Teraz już wiem, dlaczego ten kaktus tak marnie wygląda… – westchnęła – Mówisz, że za dwa dni Lian do Nas wróci?

- Yhym. Dokładnie tak, Anno. – odparł sięgając po kubek z herbatą dziewczyny.

- Dlaczego dopiero za dwa dni?! – zagrzmiała Jun. Złapała chłopaka za nadgarstek i ścisnęła go mocno oczekując natychmiastowej odpowiedzi. – Dlaczego nie teraz?

- Ponieważ to perfekcjonista. – odpowiedział jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.

- Pięć dób. – szepnęła bursztynowooka. – Pięć jest w kulturze chińskiej liczbą symbolizującą harmonię. – dodała patrząc Jun w oczy.

- Chcesz mi powiedzieć, że Ren osiągnie harmonię sam ze sobą, dopiero gdy minie piąta doba?! – krzyknęła mocno gestykulując.

- Uważaj z tymi szponami, Jun! – warknął, kiedy dziewczyna o mało nie wbiła mu paznokci w oko. – Jeśli Ren sam nie wylezie spod tej wody, to my mu w tym pomożemy, ot cała filozofia.

Zielonowłosa najwyraźniej uspokojona przytaknęła chłopakowi i wybiegła z pomieszczenia. Chwilę później dało się słyszeć dźwięk zatrzaskiwanych drzwi wejściowych i urywany okrzyk Silvy, na którym zapewne dziewczyna się uwiesiła. Anna opadła na swoje krzesło i ukryła twarz w dłoniach. Jeśli tak ma wyglądać jej życie w domostwie rodziny Dao to powinna się poważniej zastanowić nad propozycją Liana.

- Anno?

- Wszystko, ok. Jestem tylko zmęczona tym wszystkim. – przerwała mu zbywająco machając dłonią. Ten tylko przytaknął i przysiadł naprzeciw. – No i co? Znalazłeś swojego partnera? – zmieniła temat. Choco bardzo szybko znalazł swojego partnera, prawdopodobnie użył do tego zdolności Mike’a. W przypadku Horohoro utrudnieniem było nawet nazwisko mężczyzny. Nawet członkowie Rady nie mogli dopasować imienia do twarzy.

- Tak, choć przyznaję, że nie było łatwo. – westchnął marszcząc nos w wyrazie dezaprobaty. – Trafił mi się jakiś fetyszysta...

- Fetyszysta? – zapytała unosząc jedną brew ku górze. To Horokeu zna takie słowa?

- Nooo… Dostaje fizia na widok spływającego po ciele potu. Jak mi mówili, że to dziwak z hoplem na punkcie czystości to machnąłem na to ręką, ale teraz widzę, że to miało drugie dno… - mruknął przeczesując swoje włosy palcami. – Facet zachowuje się w stosunku do mnie, jak Ryu do swoich królowych.

- Przymila się? Przynosi kwiatki? I czekoladki? – odpowiedziało jej przytaknięcie ze strony Trey’a – Gratulacje, oto twój pierwszy adorator. Życzę szczęścia. – stwierdziła grzebiąc za czymś w swojej torebce.

- Nie! To jest facet! I do tego jest stary, pomarszczony i w cholerę zboczony! Nie zrobił jeszcze nic podchodzącego pod molestowanie, ale sama świadomość tego, że patrzy na mnie jak Ryu na swoje królowe sprawia, że chcę mu wybić wszystkie zęby… – zagrzmiał wyobrażając sobie, że szmatka, którą wycierał blat to szyja jego nowego partnera w walkach.

- W takim razie dobrze, że nie nocujecie w jednym miejscu… – odparła zapinając zamek błyskawiczny torebki. – Ja nie chciałabym usłyszeć swojego imienia dobiegającego z jego sypialni. – dodała wzdrygając się. Wstała od stołu z zamiarem udania się do Liana.

- Nie rozumiem, nie chciałabyś aby wołał Cię na pomoc? – zapytał zatrzymując blondynkę w drzwiach.

- Tak, jeśli oczywiście wiesz jaką pomoc miałam na myśli. – odpowiedziała posyłając niebieskowłosemu spojrzenie pełne dezaprobaty. – Dobrze jest być tak niewinnym… Pa Trey! – krzyknęła zostawiając chłopaka z rosnącym przerażeniem na twarzy.

- FUJ!!!!! – wrzasnął biegnąc prosto do łazienki.

C.D.N.

Horokeu jako rekompensata długości notki :)