30 czerwca 2016

Flaminis-Exorcístæ - Część VI

Jestem! 
Wróciłam! 
Sesji pomachałam różową chusteczką, naładowałam baterie i znów mogę pisać :D 
Zapraszam na kolejną część opowiadania! 
---------------------------------------------------------------

Białowłosa zjawa przemierzała korytarze wielkiego, ponurego zamczyska. W ręku trzymała świeczkę, z której wosk spływał po delikatnych, bladych palcach. Zdawała się nie odczuwać bólu, chociaż dłonie nosiły ślady mocnych oparzeń. Jej twarz przyozdabiał ponury wyraz rezygnacji. Wiedziała, że nie obejdzie zabezpieczeń i nie uda jej się uciec. Pogodziła się ze swom losem, przynajmniej do pewnwgo stopnia. Teraz myślała o tym, aby odpowiednia osoba wygrała turniej. Kolejna osoba pokroju Pana zniszczy to miejsce i cały świat szamański. Tego była pewna.

Przystanęła w pół kroku, gdy ze ścian odpadły fragmenty kamienia. Nasłuchiwała pilnując, aby samemu się nie poruszyć.

Wszystko trzymało się tylko na słowo honoru. I nie wiedziała, czyjego honoru.

Kolejne kroki stawiała delikatnie, aby nie wydać najmniejszego dźwięku. Będąc duchem uwięzionym w ludzkim ciele, było to dość kłopotliwe. Mogłaby przelewitować ostatnie metry, ale Pan stwierdził, że ciekawie będzie, jeśli zachowa swoje ludzkie ciało. Uznał, że będzie miał wiele zabawy. I miał. Lubił ją torturować, chociaż ona nie odczuwała związanego z tym bólu. Utrudniało jej to całą egzystencję w zamczysku, który od tysiąca lat musiała nazywać domem. Dla niej był tylko budynkiem, który przeraża swym chłodem i ciemnością.

Zatrzymała się przed masywnymi, ale skromnymi drzwiami. Były poznaczone czerwonymi talizmanami, które miały powstrzymać czającą się za nimi siłę. Dobrą siłę. Samego Króla Duchów.

- Niebieska galaretko? – szepnęła. Doskonale wiedziała, że to określenie denerwuje stwora zamkniętego w tej części zamku.

- Feimei... – warkot był przesiąknięty irytacją, której dziewczyna się spodziewała, ale domieszka znużenia i zmęczenia sprawiły, że białowłosej ode chciało się drwić. – Potrzebujesz czegoś, prawda?

- Tak, Kami-sama. – odparła pochylając głowę. Mimo, że okazywała szacunek zamkniętym drzwiom, jej dusza kapłanki garnęła się do swoich nawyków.

- Czego potrzebujesz? Wiesz, że nie mogę zrobić zbyt wiele, moje dziecko. – wyszeptał stwór.

- Wiem, ale może udałoby ci się wysłać mnie do Dobie? – zapytała z wyczuwalnym napięciem w głosie.

- Do Dobie? Od tak? Na zakupy? – zapytał drwiąc sobie z dziewczyny.

- Nie! Nie na zakupy! – Chciała krzyknąć, ale wydała z siebie tylko słaby do usłyszenia pisk.

- Zatem? – dopytł z ciekawością. Dotąd konkubiny chciały udać się do Dobie tylko na zakupy.

- Potrzebuję spotkać się z szamanem, który ma wygrać turniej! Muszę sprawdzić, czy nadaje się na Króla! Czy... – urwała spuszczając wzrok na swoje stopy ubrane w granatowe trzewiczki.

- Czy nadaje się na Twojego męża? To chcesz powiedzieć, prawda? – zapytał i zadumał się na chwilę. Dziewczyna była dla niego jak otwarta księga, wszystko mógł wyczytać z jej duszy. – Osoba, która powinna wygrać turniej w tym pięćsetleciu jest odpowiednia, aby podnieść nasz świat do góry. Hao napsocił ponownie i dzięki niemu, Pan przestał być czujny. Jeśli pretendent okaże się na tyle sprytny, aby sprostać próbom wymyślonym przez trzy konkubiny, wygra, a wtedy jego siła fizyczna ocali go przed śmiercią.

- Co masz na myśli mówiąc o jego sile fizycznej? – dopytała spoglądając na drzwi spod białej grzywki.

- To, że pretendent może zostać otruty w dniu finału, tak samo jak Twój przyjaciel. – przemówił, a talizmany poruszyły się nieznacznie. Wyglądało na to, że niektóre treści zostały również ocenzurowane przez duchowego dyktatora.

- Mówisz o Seikim, prawda? – szepnęła. Niestety odpowiedziała jej cisza. Najwyraźniej wyczerpała możliwość usłyszenia odpowiedzi na swe pytania. Przymknęła lodowo błękitne oczy wsłuchując się w otaczający ją świat. Musiała znaleźć drogę do świata żywych… ale jak?

*

Poruszenie, które pojawiło się w domku drużyny Rena zniknęło równie szybko, gdy ofiara przemyconego, wielorybiego tłuszczu stwierdziła, że pozabija swoich kompanów z drużyny. I tak oto Chocolove polegiwał pod okazałym tulipanowcem amerykańskim próbując plastikową łyżeczką wykopać sobie grób. Horokeu ostatkami sił bronił się przed szarżą ostrych mieczy tylko po to, aby upaść po podcięciu, które zastosował na nim złotooki. I mimo prób przeturlania się na bezpieczną odległość dostał po tyłku tępą stroną katany, w którą przemienił się miecz błyskawica.

Przypatrujące się wszystkiemu dziewczęta odetchnęły z ulgą. Przynajmniej wszyscy jeszcze żyją. Jun postanowiła podnieść zdewastowanych przedstawicieli innych nacji, w między czasie wymieniając słodkie słówka z narzeczonym. Narzeczonym, który oglądał wszystko z drzewa, pod którym konał Choco.

Lian wrócił się do domku. Czuł się brudny, spocony i miał kapcia w ustach. W całym tym ferworze wściekłości na Horohoro, a raczej jego wielorybi tłuszcz, zapomniał umyć zęby po wymienianiu umizgów z muszlą klozetową. Westchnął przeciągle i otarł sobie czoło przedramieniem.

– Lian? – zatrzymał go głos blondynki stojącej przy barierce otaczającej mały taras przy wejściu do ogrodu, w którym dokonał masakry.

– Jak się oporządzisz zaczniemy trening. – powiedziała przeszywając młodzieńca spojrzeniem. – Masz wielkie pokłady foryoku, ale zużywasz je zbyt szybko w atakach, które nie muszą być wcale takie mocne, aby pokonać przeciwnika. – powiedziała spoglądając na ledwo żywą dwójkę. – Musimy nad tym popracować, jeśli chcesz wygrać turniej. – oznajmiła.

Przechodząc obok złotookiego złapała go za warkocz i pociągnęła w stronę wejścia do domku. Chińczyk ruszył za nią.

~

– Od czego zaczniemy? – spytał siedząc już w wannie. Dziewczyna, jak na dobrą żonę przystało, przygotowała mu gorącą kąpiel, podczas, gdy on brał otrzeźwiający prysznic.

– Musisz nauczyć się słuchać swojego foryoku. – powiedziała przeczesując filetowe pukle małym grzebykiem. – Jest to umiejętność przeznaczona tylko dla Itako, ale z racji tego, że nawiedza Cię dość nieprzyjemna zjawa… Niech tylko spróbują się pluć o cokolwiek. – wyszeptała, a błysk w jej oczach mówił sam za siebie.

– Wziąłem sobie za żonę niezłego bodyguarda. – stwierdził unosząc prawy kącik ust.

– Żebyś się tylko nie przestraszył tego bodyguarda. – odparła rzucając mu na głowę ręcznik. – Dość już tego moczenia. Za dwa kwadranse Goldva przedstawi reguły trzeciej rundy. Musimy być w kawiarni Kalima, aby ich wysłuchać. – wychodząc z łazienki rzuciła. – Masz pięć minut na ogarnięcie się, dziubasku.

Złotooki przez kolejne trzy minuty zanosił się histerycznym śmiechem.

~

–Anno! Wyglądasz bajecznie! Dlaczego wcześniej nie nosiłaś hanfu?! – zawołała Jun, gdy tylko wcisnęła dziewczynę w piękny strój z czarną górą i czerwoną spódnicą.

– Nikt mi nigdy na to nie pozwolił. – odparła przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Wyglądała naprawdę pięknie. Podkreślone błyszczykiem usta i maźnięte tuszem rzęsy wystarczyły, aby dodać dziewczynie odrobinę kobiecości. – Jun? Czy bluzka nie za bardzo uciska mi biust? Powinnam być, aż tak płaska w tym stroju? – zrzędziła stojąc bokiem do lustra z dłonią na klatce piersiowej.

– Ależ nie! Hanfu uwydatnia kobiece atuty! Wyglądasz fenomenalnie! – ćwierkała, jakby nie widząc niezadowolonego spojrzenia swojej przyszłej bratowej.

– I tak uważam, że nie mam cycków w tej kiecce… – syknęła krzywiąc się do swojego odbicia. – Jun, jesteś gotowa? Jeszcze chwila i się spóźnimy. – zapytała oglądając się na zielonowłosą. – Chcę wiedzieć na czym będzie polegać trzecia runda turnieju.

– Tak, Anno. Jestem gotowa, możemy iść. – odparła zabierając małą, wykonaną z nabłyszczonej skóry kopertówkę, która pasowała do jej zielono śliwkowego hanfu.

Dziewczęta wyszły z pokoju na piętrze i pokierowały się schodami na parter. Wiedziały, że mężczyźni czekają na nie na zewnątrz. Dlatego skorzystały z okazji i jeszcze raz przejrzały się w dużym lustrze przy wyjściu z domku.

~

– No, gdzie one są tyle czasu?! – pieklił się Horokeu. – Nam kazały być gotowe w pięć minut, a ich nie ma już dwadzieścia!

– Nie piekliłbyś się tak, gdyby Pirika była z nimi. – skomentował Lian, doskonale wiedząc, że niebieskowłosa została na Hokkaido, aby pielęgnować pola dla drobiażdżków, a każde niezadowolenie brata potraktowałaby grubym żelaznym łańcuchem. Możliwe, że Horokeu, któregoś uderzenia by nie przeżył.

- Właśnie! Inaczej dostałbyś takie manto, że byś się nie podniósł! W kobietach siła! – zawołał ciemnoskóry chłopak ubrany w różową bluzę, czarną spódniczkę i z niebieską peruką na głowie. Przy czym wymachiwał łańcuchem, którego nie tak dawno używała wspomniana dziewczyna, aby ukarać swojego starszego brata. – Dziwne, że go tu zostawiła, może jeszcze zawita do Dobie? Z niebieskowłosymi nigdy nic nie wiadomo... – rozmyślania Liana przerwał Chocolove, który w ferworze uciekania rzucił w niego niebieską peruką.

- Jeszcze Ci mało, matole? – zapytał złotooki, kiedy Usui ganiał komika dookoła jego osoby. – Szczerze? Mam was po prostu dosyć. – dodał podstawiając haka ganiającym się.

- Spokojnie Lianie. – Silva przymknął jedno oko obserwując, jak przyjaciele z drużyny przyszłego szwagra turlają się z wielkim hałasem kilka metrów dalej. – Nie bądź dla nich, aż tak okrutny…

- Nie będę ich głaskać po główkach za każdą głupotę, którą wymyślą. Są przecież dorośli. – mruknął. Ruszył w stronę domku, z którego wyszły dziewczyny. – Horo i Choco postanowili poczekać na nas na miejscu. – powiedział nie reagując na uniesioną brew blondynki.

- Och! W takim razie ruszajmy! Silva! – odparła Jun i podbiegła do mężczyzny cała w skowronkach. Ten z uśmiechem wysunął ze swoich włosów orle pióro i wpiął je w koka zielonowłosej.

- Teraz już nikt nie ma prawa zbliżać się do Ciebie z chęcią flirtu. – odparł z uśmiechem, którego sam Hao by się nie powstydził.

- Krew Wielkiego płynie w jego żyłach. – stwierdziła Anna, uśmiechając się jednym kącikiem ust.

- Z tym nie mogę się kłócić. – westchnął Lian. – Przynajmniej wiem, że Jun jest z nim bezpieczna.

- Czasami mam wrażenie, że cierpisz na kompleks starszej siostry. – zironizowała ruszając w stronę gruchających gołąbeczków.

- Fuj… Nie insynuuj mi tu takich rzeczy! – syknął – To obleśne…

- Przynajmniej teraz wiem, że wszystko z tobą w porządku. – zaśmiała się pozwalając złotookiemu prowadzić się pod mankiet.

*

- Niebieska galaretko! – zawołała stojąc ponownie przed oklejonymi talizmanami drzwiami. – Wiem jak dostać się do Dobie!

- Słucham, moja droga? – odparł uwięziony Król Duchów.

- Musisz oddzielić moją duszę od ciała! – zawołała. – Jako duch mogę podróżować do świata żywych.

- Zdajesz sobie sprawę, że tylko szaman, który pokonał śmierć będzie mógł Cię ujrzeć i usłyszeć? – dopytał wiedząc, że to wcale nie będzie łatwe zadanie.

- Wiem, ale muszę spróbować! Od tego zależy...

- Wiem, wiem, wiem. – przerwał jej w pół słowa – Pomogę Ci.

- Dziękuję!

- Pamiętaj! – warknął. – Będziesz miała tylko noce w świecie żywych. Za dnia Pan zorientuje się, że twojej duszy nie ma w pałacu.

- Do pałacu to tej chlewni dużo brakuje... – syknęła pod nosem.

- Słyszałem. – warknął elektryzując dziewczynie włosy, tak aby stały dęba.

- Oj no... – westchnęła. – Tak, to ja się przyszłemu mężowi nie pokarzę...

- Hahahahahahahaha!

*

Kawiarnia Kalima stała na obrzeżu wioski. W przeciwieństwie do restauracji, którą prowadził z Silvą nie miała ona charakteru amerykańskiego salunu, jednak wszędobylskość kaktusów, plemiennych masek, totemów i nawet mapy z zaznaczonymi na niej klanami Indian jasno mówiła o przywiązaniu mężczyzny do swoich korzeni. Jednocześnie było to miejsce doprawdy przytulne. Tkaniny na kanapach, drewniane stoliki i stołki, ogromne palenisko zajmujące środek pomieszczenia, czy nawet bar, przy którym Anna i Lian ostatnio pili. Wszystko, włączając w to uśmiechniętego Kalima, sprawiało, że człowiek odpoczywał fizycznie, duchowo i psychicznie. Może dlatego było to miejsce najbardziej lubiane przez złotookiego? Ostatnio potrzebował stabilności duchowej bardziej niż psychicznej, czy fizycznej. W pewnym stopniu otrzymywał to w tym miejscu. Jednak była to kropla w morzu jego potrzeb.

Wchodząc do budynku Jun od razu pobiegła w stronę małego stoliczka, jedynego wolnego w lokalu. Miał on dostępne dwa krzesła i kanapę, na której mogłyby się zmieścić dwie osoby. Musiałyby tylko siedzieć bardzo blisko siebie. Jun i Silva zajęli krzesła zmuszając Annę i Liana do ciśnięcia się na kanapie. Oczywiście oboje podsumowali to wymownym prychnięciem.

- Siadajcie, siadajcie! – zawołała z uśmiechem. – Goldva najwyraźniej jeszcze niczego nie przedstawiła.

- Co prawda ma na to jeszcze minutę. – przypomniał Silva. Spoglądając na narzeczoną z konsternacją.

- I tak się spóźni.

- Lepiej, aby się nie spóźniła. – dodał Lian. – Marnujemy czas siedząc tu bez celu.

- Więc zamówmy coś! – odparła Jun wręczając bratu menu.

- Jeśli Kalim przygotuje mi sushi, to przestanę narzekać. – oznajmił złotooki spoglądając na siostrę z wyzwaniem.

- Ten dzień nadszedł! Lian Dao przestanie narzekać. – zaśmiał się ciemnoskóry Indianin stawiając przed chłopakiem talerz pełen smakołyków z surowej ryby. – Anno mam nadzieję, że będzie wam smakować.

- Dziękujemy. – odparła równie zaskoczona, co narzeczony.

- Silva kuper do góry! Nie widzisz, że mamy wielu gości? Już, już! Jun Ci z nikim nie ucieknie. - gadał popychając bruneta w stronę kuchni. Zielonowłosa ze śmiechem pomachała mu na pożegnanie białą chusteczką.

- Widzę Ren, że doskonale Ci się powodzi. – usłyszeli, a chwilę później Yoh siedział na miejscu Silvy.

- Nie narzekam Asakura. – odpowiedział obserwując… przyjaciela?

- Yhym! Słyszałem! – zawołał posyłając wszystkim swój wyluzowany uśmiech. – To doskonale! Nie warto marnować życia na zmartwienia. Tym bardziej, że wyrobiłeś sobie fory u Wielkiej Rady Szamańskiej! Nie codziennie twoja siostra wychodzi za sędzię. – powiedział zahaczając palcem o pióro wpięte we włosy Jun. Szamani będący w kawiarni porzucili swoje zajęcia na rzecz przysłuchiwania się rozmowy dwóch najpopularniejszych uczestników po wznowieniu turnieju.

- I kto to mówi? Twój kuzyn jest sędzią, Yoh. – odparł z nonszalancją podpierając podbródek o knykcie lewej dłoni.

- Ah! I tu mnie masz! – zaśmiał się jednocześnie wzruszając ramionami. – Jednak… - dodał i spojrzał z rozbawieniem na blondynkę siedzącą obok Liana.

- Co za „jednak”, Asakura? – Lian zwęził oczy domyślając się, że brunet walnie jakimś niedojrzałym i seksistowskim tekstem.

- Powiedz mi Ren… - powiedział nachylając się w stronę chłopaka. – Jak to jest eksploatować zużytą zabawkę? Nie lepiej kupić sobie dmuchaną lalę? – zapytał, a brązowe oczy iskrzyły się z uciechy. Większość przysłuchujących się wszystkiemu szamanów wciągnęła powietrze z głośnym świstem, a niektórzy zaśmiali się perfidnie po tym komentarzu.

- Wiesz Yoh, jakby ci to powiedzieć… - odparł odchylając się na oparcie kanapy i obejmując Annę ramieniem. – Najpierw ta „zabawka” musiałaby być zużyta, jakbym miał ci coś na ten temat powiedzieć. Jeśli wiesz o czym mówię, oczywiście. – spuentował posyłając brunetowi podszyty irytacją uśmiech.

- Ty! – Yoh złapał Liana za przód bluzki i przyciągnął do siebie tak, że ich nosy prawie się stykały. Jego wykrzywiona we wściekłości twarz nie przypominała już ludzkiej, oczy połyskiwały na krwisty kolor, a zęby wydawały się być zaostrzone. Lian złapał bruneta za dłoń i odgiął palce zaciśnięte na granatowym materiale.

- Jeden zero dla mnie, Asakura. – szepnął odpychając chłopaka na krzesło. – Yoh, jeśli chcesz walczyć to Kalim chętnie nam posędziuje. Jednak pamiętaj, że przegrany odpadnie z turnieju.

Brunet rozejrzał się po pomieszczeniu. Szamani stali przy swoich stolikach nie do końca wiedząc, czy się wtrącać i ich rozdzielać, sędziowie, a okazało się, że było ich trzech w kawiarni, byli gotowi rozpocząć walkę szamańską.

- Tsyk! – prychnął wstając z krzesła. – Zmierzymy się w rundzie finałowej. Mam nadzieję, że do niej wytrwasz, Dao.

- Jeśli ty wcześniej się nie rozpadniesz to spotkamy się w finale, Asakura. – odparł zakładając nogę na nogę. Piwne oczy zwęziły się delikatnie, a młodzieniec ruszył do wyjścia z kafejki. Jakoś nikt nie zwrócił uwagę na to, że praktycznie całe ciało miał obwiązane bandażami, nosił czarne materiałowe spodnie o długich nogawkach, bluzki lub koszule z długim rękawem i pachniał liliami stawianymi w kryptach cmentarnych.

- Ekhem! Ekhem! Witam Was drodzy szamani! Wybaczcie to spóźnienie, ale ktoś wyrzucił moje notatki… - Z radia powieszonego pod sufitem wydobył się głos Goldvy. Trzecia runda turnieju rozpocznie się lada moment.

C.D.N.


Hanfu Anny
Hanfu Jun

1 komentarz:

  1. Em... nie spodziewałam się takiego zakończenia... Kurde, przywykłam do innego Yoh, ten jest taki obcy i arogancki. :/ W dodatku Hao był niekiedy milszy od tego Yoh. No cóż... fikcja literacka pozwala Ci na wszystko, a ja jako czytelnik akceptuję. Chociaż takiego Yoh z lekkim bólem serca. No ale, nie zwracaj na mnie uwagi, przywyknę.
    LOL, niebieska galaretka XD leżałam ze śmiechu na biurku. ^^" Uwielbiam Feimei! O, i jeszcze zapowiedź pojawienia się jej w Dobie jest fajna. :D Więcej akcji, cieszę się jak dziecko. :3
    To ja czekam na kolejny rozdział. Tak, zamierzam dalej czytać, chociaż będę ubolewać nad zmianą Yoh. Dobra, nieważne. Pisaj szybciutko kolejną część. ^^
    Buziaki :3

    OdpowiedzUsuń