31 grudnia 2017

Flaminis-Exorcístæ - Część X

*

O poranku w domku starej drużyny “The Ren” było cicho i spokojnie. Nikt nie krzyczał, nie biegał, nie wyklinał na czym ten świat stoi. Dao musiał przyznać, że taki stan rzeczy mu pasuje. Z leniwym uśmiechem wkradającym się na jego wargi przekroczył próg domostwa. Rejestrując poruszenie po swojej prawej, skierował w tamtą stronę swój wzrok. Trzy duchy opiekuńcze przenikały przez ścianę tworząc półprzeźroczyste trofea ze swoich głów. Złotooki uniósł brew dostrzegając ten jakże osobliwy obrazek. Ostatecznie musiał zostawić to bez komentarza, gdyż dostrzegł, że osobniki te zostały zgładzone przez ścięcie. Zapewne nawiedzały ich tylko owe głowy…

- Ciii… - szepnął przykładając sobie palec wskazujący do ust. Duchy musiały zrozumieć, że nie chce aby budziły domowników, ponieważ skinęły swoimi lewitującymi częściami ciała i zniknęły w odmętach podłogi.

Lian skierował swoje kroki do kuchni. Ziółka od Opacho były nawet dobre, ale nie zapychające, więc wypadałoby coś zjeść. Mimo tego, że żyli w XXI wieku, to wyposażenie kuchni w domkach drużyn dawało wiele do życzenia. Najwięcej miejsca zajmował stary, kaflowy piec, w którym codziennie musieli rozpalać tuż po tym jak oczyścili komin. I choć było to denerwujące, to dawało się z tym żyć. Jednak brak kolejnego, niezbędnego sprzętu był doprawdy upierdliwy. Nie mieli lodówki. Lodownia, która znajdowała się za domkiem nie spełniała swojego zadania, ponieważ było w niej cieplej niż na zewnątrz. Nawet codzienne starania Horohoro o to, by pomieszczenie to nadawało się do przechowywania produktów spełzły na niczym. Właściwie zrobili sobie basen z ciepłą wodą, której już nie musieli grzać na piecu, więc poniekąd nadali pomieszczeniu nową funkcję. Wracając jednak do kuchni. Stary, kamienny zlew, do którego doprowadzono wodę za pomocą żeliwnych rur, które lata świetności miały już dawno za sobą stał tuż przy rządku kilku szafek z drewnianym, ponacinanym blatem do przygotowywania potraw. I tak wyglądała jedna część kuchni. W drugiej, tej z oknem wychodzącym na miasteczko, stał drewniany, ciemny stół i osiem krzeseł przy nim. Lian rozejrzał się po pomieszczeniu ze zdziwieniem rejestrując fakt, że zlew jest pusty. Był przekonany, że brudne naczynia będą na niego czekać, aż nie wróci z treningu.

- Chyba Anna powiedziała, co sądzi o niechlujstwie niektórych osób zamieszkujących ten budynek. - stwierdził i prychnął rozbawiony. - Pewnie ominęła mnie naprawdę fascynująca kłótnia między Anną, a Jun.

- Tak było, Mistrzu Lian. - Bason zmaterializował się za chłopakiem wyciągającym patelnię z jednej z szafek.

- Długo kazałeś na siebie czekać Bason. Jakieś problemy? - zapytał odwracając się do ducha przodem.

- Na szczęście nie, Mistrzu Lian. Pani Anna ma bardzo lekki sen, dlatego wolałem odczekać zanim pojawiłem się u pańskiego boku. - odparł kłaniając się przed złotookim.

- Hm… Dobrze, opowiedz mi, co się działo podczas mojej nieobecności, a ja w tym czasie zrobię jakieś śniadanie. - powiedział zaglądając do szafek. - Cóż, los zdecydował. Dziś na śniadanie omlety, gdyż nikt nie zawracał sobie głowy, aby zrobić zakupy.

- Mistrzu Lian… Panienki i panowie byli zbyt zdenerwowani pańskim treningiem, aby myśleć o czymś tak przyziemnym jak zrobienie zakupów.

- Może i tak Bason. - powiedział wylewając przygotowaną masę na patelnię. - Jednak, wróciłem i jestem tak wygłodniały, że połknąłbym konia z kopytami, a w domu są tylko jajka. - prychnął i spojrzał na swojego stróża. - Jestem mężczyzną i chcę mięsa.

- Och…
*

Przyjemny zapach śniadania rozniósł się po całej okolicy. Dobie Village słynęło ze swoich restauracyjek i kafejek, ale domowe posiłki miały swoją własną magię, której nikt nie potrafił okiełznać. Właśnie taki magiczny posiłek postawił na nogi mieszkańców jednego z domków.

- Śniadanie! - wrzask Choco zatrząsł budynkiem w posadach, gdy ten jak słoń zbiegał z piętra prosto do kuchni.

Zdziwienie pozostałych mieszkańców wzrosło, gdy ciemnoskóry chłopak wyturlał się z pomieszczenia szybciej niż tam wbiegł. Odpowiedź na ich niezadane pytania pokazała się w przejściu do pomieszczenia nazywanego sercem każdego domu. Złotooki, który zdążył się już przebrać w bordowy bezrękawnik i czarne dżinsy zarzucił sobie ścierkę, której używał podczas gotowania na ramię i założył ręce na piersi. Przechylił głowę w prawo pozwalając, aby włosy związane na czubku głowy w długą kitkę opadły mu na ramię i rozpoczął swoją codzienną tyradę na temat dobrego wychowania. Przez dobry kwadrans Lian wydzierał się na biednego Choco strofując go niczym krnąbrnego nastolatka, który znów wrócił do domu po ciszy nocnej.

Anna odetchnęła z ulgą widząc narzeczonego w pełni sił. Bardzo się bała, że przeceniła siły tego irytującego młodzieńca. Na szczęście nie pomyliła się.

- Widzę, że wrócił. - Niebieskowłosy szaman z północy oparł się o barierkę u szczytu schodów tuż przy młodej medium.

- Pięć dób. - odparła posyłając chłopakowi spokojny uśmiech.

- Dokładnie. - zaśmiał się widząc pochylającego się przyjaciela nad zmaltretowanym Chocolove. - Lian, bufonie zostaw już tego komika od siedmiu boleści i pozwól nam wejść do kuchni! - zawołał schodząc ze schodów w towarzystwie Anny.

Jun i Silva już dawno stali przy złotookim, a panna Dao próbowała pochwycić brata w swoje nadopiekuńcze sidła.

- Nie obrażaj mnie, niebieska skarpeto. Kiedy mnie tu nie ma, to ty powinieneś pamiętać o dobrze osób zamieszkujących ten budynek. - warknął wycierając dłonie w ścierkę zanim wyciągnął je w stronę dziewczyny.

- O czym ty mówisz, którtkomajktu?! - prychnął wymachując pięścią w jego kierunku.

- Na przykład o tym, że w całej kuchni jedynymi rzeczami do jedzenia były jajka, trochę mąki i pół pomidora, albo o tym, że nikt nie zamknął drzwi na klucz i mogli was okraść, albo nawet zabić, bo tak chrapiecie, że umarłego byście obudzili. Och, a może o tym, że wszystkie nasze pieniądze leżą przy otwartym oknie, na wierzchu wprost prosząc złodzieja, aby je zabrał? Nie mówiąc już o taktykach walk rozłożonych w salonie. Normalnie zostawić was samych nie można! - powiedział przyciągając blondynkę do siebie, objął ją i delikatnie pocałował w czoło.

- Lian, braciszku. Przecież o pieniądze nie musimy się martwić. - odparła Jun. - Na koncie mamy ich naprawdę dużo.

- Po pierwsze Jun, to są rodowe pieniądze i muszą zostać dla przyszłych pokoleń. Nie możesz ich wszystkich wydać. Po drugie nikt nie powiedział, że będziemy sponsorować Wielki Turniej Szamański. Ojciec zapłacił już wystarczająco dużo, aby ta maskarada w ogóle się odbyła, więc nie mam zamiaru dorzucić się nawet złamanym yuanem. - Lian całkowicie zignorował wymuszony napad kaszlu Silvy. - Dlatego nie będziemy się stołować w restauracjach. Świeże produkty są tańsze i o wiele zdrowsze niż te ociekające tłuszczem amerykańskie potrawy. Teraz zjemy to liche w składniki śniadanie, a zaraz po tym Horokeu oraz Chocolove pójdą na targ i kupią wszystko z przygotowanej przeze mnie listy. - zamilkł na chwilę przyglądając się zgromadzonym. - Nikt nie ma pytań? Doskonale. Siadajmy do stołu.

Złotooki poprowadził blondynkę do stołu i odsunął jej krzesło, aby mogła usiąść przed talerzem z największą ilością pomidora.

- Dlaczego Anna ma najlepszego omleta za wszystkich?! - Choco wycelował w blondynkę palcem z jawnym oskarżeniem o zamach stanu.

- Ponieważ Anna je za dwoje. - odparł Horokeu nawet nie podnosząc spojrzenia znad swojej porcji. - Hm… Muszę przyznać bufonie, że do talentu Ryu jeszcze trochę Ci brakuje, ale ten omlet jest naprawdę dobry.

- Dzięki, niebieska czapo. Chociaż podejrzane te twoje pochwały. - odparł podsuwając swój talerz bursztynowookiej, która już czatowała jak dobrać się do jajek na jego talerzu. - Jedz Anno, potworek musi jeść.

- Nie będę oponować. - odpowiedziała pochłaniając większą część porcji chłopaka. - Robisz wyśmienite omlety, ale dodałabym do nich wasabi.

- Wasabi? - zapytała Jun posyłając dziewczynie zdziwione spojrzenie.

- Tak, pomidor nadaje potrawie słodki smak i brakuje mi tu odrobiny pikanterii. Lian dopiszesz chłopakom do listy wasabi? I marchewki! - zakrzyknęła, gdy chłopak wychylił się po listę zakupów.

- Marchewki? - ponownie zapytała Jun.

- Tak, mam ochotę na ugotowane marchewki z miodem i wasabi. - odpowiedziała podkradając jedzenie z talerza Horokeu.

- Proszę Anno, jedz. - powiedział niebieskowłosy podsuwając talerz dziewczynie. - Jakoś straciłem apetyt, ale skoro ty ciągle jesteś głodna to proszę, nie krępuj się. - stwierdził wycierając usta w serwetkę. - Może dopiszemy do listy ogórki konserwowe?

- Możemy, z powidłami śliwkowymi muszą być pyszne.

- Na pewno Anno, na pewno… - odparł Horo, kiedy Jun, Silva i Choco wybiegli z domku zielonkawi na twarzach.

Lian z krzywym uśmieszkiem dopisywał kolejne pozycje do listy zakupów spoglądając, co jakiś czas na drobną blondyneczkę.

- Anno, skoro Jun już wie, że jesteś w ciąży, to najwyższy czas abyśmy się pobrali. - powiedział odkładając długopis na blat.

- Jak chcecie to zrobić? - zapytał Horo.

- Moja matka już dawno wszystko przygotowała.

- No tak, o co ja pytam, głupi ja. - stwierdził kręcąc głową.

- Dokładnie, dobrze, że się do tego przyznajesz. - prychnął i wrócił do głównego tematu. - Matka na pewno ma już wszystko przygotowane, więc brakuje tylko pary młodej i gości.

- Wydaje mi się, że najbezpieczniej będzie jak pojedzie z Wami tylko Jun. Może ewentualnie z Silvą. Coś jakby grupowe spotkanie z przyszłymi teściami. - zaproponował opierając łokcie na blacie. - Zaproszenie kogokolwiek z zewnątrz może być zbyt nieodpowiedzialne.

- Nie martw się Horo. - odpowiedział mu złotooki. - Nie zaproszenie głów rodów szamańskich na ożenek jednego z nich jest najgorszym przypadkiem zniewagi, jaki mogą sobie wyobrazić.

- Teraz dopiero zaczynam się martwić. - odparł posyłając przyjacielowi piorunujące spojrzenie.

- Jak już mówiłem, jest to niepotrzebne, ponieważ wspiera nas sam Król Duchów.

- Co? - Anna i Horokeu spojrzeli na chłopaka, który się do nich uśmiechnął w odpowiedzi.

- Przedstawiam wam Feimei. - powiedział kładąc dłoń na swoim ramieniu. Sekundę później pojawiła się za nim dziewczyna odziana w granatowe kimono z wyszytymi na nim srebrną nicią gwiazdami. Jej oczy były lodowobłękitne, a włosy proste i białe niczym śnieg. Jej dłoń spoczywała na ramieniu złotookiego, gdzie pozwoliła sobie na splecenie ich palców ze sobą.

- Witaj Anno, witaj Horokeu. Cieszę się, że w końcu mogę z wami porozmawiać. - Jej cichy, melodyjny głos wywołał wszystkowiedzący uśmiech na twarzy blondynki.

- Witaj druga żono głowy rodu Dao. - Anna pochyliła głowę przed dziewczyną oddając jej szacunek, na który zasługiwała.

Białowłosa posłała blondynce czuły uśmiech. Wybór Liana okazał się doskonały. Mimo bycia drugą żoną wiedziała, że Anna nigdy nie nadużyje swoich praw względem niej oraz, że nie będzie zazdrosna o więź, która stworzyła się między nią, a Lianem.

- Dziękuję za powitanie pierwsza żono głowy rodu Dao. - odparła również pochylając głowę.

- Skoro tradycyjne powitania mamy już za sobą. - przerwał spoglądając na rozchichotane dziewczyny - To musimy obgadać jedną sprawę. - dokończył sięgając po plik związanych pergaminów.

- Dlaczego mam wrażenie, że mi się to nie spodoba? - Horokeu westchnął pochylając się w stronę złotookiego.

- Bo Ci się nie spodoba. - odparł. - Musimy przywołać Asakurę. - powiedział rzucając papiery na stół.

- Słucham? - zaoponowała Anna.

- Hao wiedział coś więcej niż nam mówił. Z jego notatek - wskazał na plik pożółkłych kartek - można wywnioskować, że to co się stało z Yoh jest następstwem jednego z dwóch rytuałów. I…

- I? - Blondynka pociągnęła temat wpatrując się w chłopaka jak sroka w gnat.

- Przykro mi Anno, ale nie potrafię powiedzieć czy Yoh kiedykolwiek żył. - westchnął pocierając przez chwilę oczy.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Yoh prawdopodobnie jest cieniem. - oznajmił, a Horo wciągnął głośno powietrze przez zaciśnięte zęby.

- Jakim cieniem? Nie odpowiadaj mi półsłówkami!

- Anno,Yoh jest cieniem Hao. - Horokeu sapnął zaciskając dłonie na swoich włosach. - On jest maszynką do zabijania!

- Słucham?!

- Anno, kiedy Yoh zabił Hao w kręgu totemów… Buddo… On stracił obiekt do niszczenia. Teraz nic nie trzyma go w ryzach! Musimy powiadomić Radę!

- Horo i myślisz, że nam uwierzą? Yoh jest pierwszorzędnym kandydatem do korony króla szamanów. Rada chce, aby to on wygrał. Poza tym Asakurowie nie przyznają się do stosowania zakazanych rytuałów. - Lian spojrzał na pobladłą Annę i chwycił ją za dłoń. - Teraz musimy zrobić wszystko, aby ochronić Annę i potworka. Yoh nie da rady ponownie spłodzić potomka, dlatego myślę, że Asakurowie rozpętają piekło na ziemi.

- Cholera… - sapnął niebiesko włosy. - Wiedziałem, że TA wiedza mi się nie spodoba. - westchnął wstając od stołu. - Idę wysłać wiadomość do mojej wioski, jako syn wodza będę świadkiem waszego zamążpójścia.

- Horo?

- Spokojnie. - uniósł dłoń w geście uciszenia dziewczyny - Zrobię, co w mojej mocy, aby zapewnić Wam bezpieczeństwo. Tylko mi coś obiecajcie…

- Co takiego?

- Nie pozwolicie Hao na samowolkę, prawda?

- Spokojnie bałwanku, Pan Zapalniczka nie zbliży się do ciebie nawet na krok. - sarknął posyłając przyjacielowi krzywy uśmiech. - Nie będzie mógł zrobić nic, na co nie pozwoli mu Feimei.

- Jendakże, zanim Anna będzie mogła go przywołać, to ja muszę go odnaleźć po drugiej stronie. - powiedziała białowłosa. - Nie możemy pozwolić na to, aby Pan albo konkubiny dowiedziały się o przyzwaniu jednego ze zwycięzców. - dodała widząc nierozumiejące spojrzenie zebranych. - To może wydać nas przed Asakurami, ponieważ Pan jest jednym z nich.

- Teraz to mam wielki powód do zmartwienia! - zawołał rozkładając ręce. - I niech nikt mi nie mówi, że mam się nie martwić!
- Jak sobie życzysz. - odpowiedziały mu dziewczyny wywołując śmiech u Liana.

C.D.N.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz