*
Białowłosa Mei Mei po ponad tysiącu lat u Pana przyzwyczaiła się do panujących w zamku zasad. Jednak, nigdy ich nie stosowała. Uważała siebie za osobę wolną, mimo tego, że żyła w zamknięciu. Miała własne zdanie, marzenia i pragnienia zupełnie niezwiązane z Panem. Niestety Pan wciąż nie mógł przejść nad tym do porządku dziennego.
- Seiki, czego On chce? Czego tym razem chce? – zapytała podążając za brunetem. Głowę miała wysoko uniesioną, a oczy przymknięte, aby nie było widać w nich jej obaw.
- Nie wiem, Mei Mei. – odpowiedział niosąc przed sobą żelazną latarenkę z palcą się świeczką w środku. – Jednak... – dodał ciszej. – Turniej powoli się kończy...
- Może mieć plany związane z moją osobą... – szepnęła stając przed drzwiami do komnat Pana. – Zaanonsuj mnie przyjacielu.
- Oczywiście Panienko.
Seiki wsunął się przez uchylone drzwi pozostawiając dziewczynę na zewnątrz. Musiał odgonić zabiegające o względy Pana nałożnice, aby móc zaanonsować Śnieżną Panienkę.
- Mój Panie – zaczął – Śnieżna Panienka przybyła na Twoje żądanie. Czeka na audiencję. – mówił wprost do ucha Pana. Mężczyzna skierował swoje spojrzenie na szamana odzianego w granatowe kimono. Sięgnął dłonią do twarzy mężczyzny i zawinął sobie na palec ciemny pukiel, opadający na policzek młodzieńca.
- Doskonale. – mruknął – Moje drogie... – zwrócił się do kobiet siedzących dookołą niego. – Musicie mi wybaczyć, ale mam pewną ważną sprawę do załatwienia. Nasza Śnieżna Panienka nie może długo czekać. – powiedział klaszcząc w dłonie. Kobiety powinny podnieść się i opuścić złocone komnaty, jednak one nie poruszyły się. – Moje drogie... Jeśli nie odejdziecie same, kara Was nie ominie. Wyjdźcie.
Konkubiny prychnęły, założyły ręce na piersi albo porozsiadały się na poduszkach. Nie miały najmniejszego zamiaru opuszczać swojego Pana. Miały pierwszeństwo.
Mężczyzna zacisnął usta w wąską linię i ściągnął brwi w gniewie. Gwałtownym ruchem dłoni utworzył wicher, którym odrzucił kobiety pod drzwi od komnat.
- Wynoście się! Nad karą zastanowię się później. – wywarczał posyłając w ich stronę wyładowania elektryczne.
- Brawo Panie, doprawdy jesteś umiłowanym władcą tego świata. – ociekający ironią głos białowłosej w akompaniamencie powolnych lecz głośnych oklasków doskonale przekazywał jej podejście do zaistniałego zdarzenia.
- Ach! Moja kochana Śnieżna Panienka. Jak zwykle weszłaś bez pukania... – powiedział zbliżając się do dziewczyny – I co ja mam z Tobą zrobić? – wyszeptał łapiąc dziewczynę za szyję. Podniósł ją zrównując ze sobą ich spojrzenia.
- Możesz mnie odstawić. – prychnęła zakładając ręce na piersi. – Miałeś podobno do mnie jakąś sprawę.
- Oczywiście, jak zwykle przechodzisz szybko do sedna. – cmoknął zwiększając uścisk na gardle dziewczyny. Przyciągnął ją do siebie i patrząc w jej oczy powiedział – Zostaniesz żoną kolejnego Króla Szamanów.
*
- Martwię się... Liana nie ma już ponad godzinę... – Zielonowłosa lamentowała kolejny raz obchodząc salonik w domku drużyny „The Ren”. Martwiła się o wszystko począwszy od Liana poprzez przodków porozumiewających się z Lianem, a skończywszy znów na Lianie. Po prostu jako pełnoetatowa starsza siostra zamartwiała się o swojego malutkiego braciszka.
- Jun usiądź. Lian wróci wtedy, kiedy załatwi wszystkie swoje sprawy. – Anna nawet nie podniosła spojrzenia znad swojej robótki. Szycie uspokajało ją, a zważywszy na swój stan powinna być spokojna i opanowana jak najdłużej.
- Może masz rację... – powiedziała stając w oknie.
- Oczywiście, że mam rację. – szepnęła przewracając oczami. Miała problem z odpowiednimi wymiarami górnej części ubrania. W końcu szyła strój dla Liana, w którym ten mógłby walczyć. Już dawno spostrzegła, że złotooki ma problem ze swobodnym poruszaniem się podczas walki. Spodnie nie pozwalały na dłuższe kroki, a kamizelka changshan usztywniała sylwetkę zapobiegając gwałtownym ruchom.
- Zrobię herbaty! – Z rozmyśleń wyrwał ją nagły okrzyk fioletowookiej. Kobieta wyparowała z pomieszczenia jakby goniło ją stado rozemocjonowanych szamanów. Blondynka uniosła prawą brew w zdziwieniu. Młodej doshi pomogłoby wyciszenie pod wodami wodospadu i medytacja. Najlepsze, aby zachować równowagę.
- Proszę Anno, Twoja herbata. Zrobiłam zielonej pamiętam, że ją lubisz. – Jun produkowała się w najlepsze, kiedy Anna miała ochotę przydzwonić głową w stolik przed sobą. Jak szamani odzyskują równowagę? Medytując. Tego chciała zjawa. Chciała, aby Lian medytował!
- Jun usiądź. Lian wróci wtedy, kiedy załatwi wszystkie swoje sprawy. – Anna nawet nie podniosła spojrzenia znad swojej robótki. Szycie uspokajało ją, a zważywszy na swój stan powinna być spokojna i opanowana jak najdłużej.
- Może masz rację... – powiedziała stając w oknie.
- Oczywiście, że mam rację. – szepnęła przewracając oczami. Miała problem z odpowiednimi wymiarami górnej części ubrania. W końcu szyła strój dla Liana, w którym ten mógłby walczyć. Już dawno spostrzegła, że złotooki ma problem ze swobodnym poruszaniem się podczas walki. Spodnie nie pozwalały na dłuższe kroki, a kamizelka changshan usztywniała sylwetkę zapobiegając gwałtownym ruchom.
- Zrobię herbaty! – Z rozmyśleń wyrwał ją nagły okrzyk fioletowookiej. Kobieta wyparowała z pomieszczenia jakby goniło ją stado rozemocjonowanych szamanów. Blondynka uniosła prawą brew w zdziwieniu. Młodej doshi pomogłoby wyciszenie pod wodami wodospadu i medytacja. Najlepsze, aby zachować równowagę.
- Proszę Anno, Twoja herbata. Zrobiłam zielonej pamiętam, że ją lubisz. – Jun produkowała się w najlepsze, kiedy Anna miała ochotę przydzwonić głową w stolik przed sobą. Jak szamani odzyskują równowagę? Medytując. Tego chciała zjawa. Chciała, aby Lian medytował!
- Anno? Anno!!
- Och?! Co się stało? – zapytała wyrwana z zamyślenia.
- Odpłynęłaś gdzieś myślami. Pytałam, co szyjesz? – ponowiła pytanie mocząc usta w naparze z liści herbaty.
- Próbuję wykonać coś w czym Lian będzie mógł swobodnie walczyć w kolejnych rundach. Niestety na tą chwilę zamiast kamizelki mam tunikę z rozcięciami do wysokości klatki piersiowej. – odpowiedziała rozkładając materiał na stoliku. Jedwab delikatnie przesunął się po drewnie mieniąc się w świetle porannego słońca. Haft zdobiący dolną część tuniki był misterny, a wyszyty w nim kwiat lotosu przyciągał uwagę swoim złotym kolorem.
- Anno, to jest piękne! – zawołała wskazując na hafty. – Nie wieżę, że zrobiłaś to cudo w czasie, kiedy ja kręciłam się po domku bez celu. – oznajmiła kręcąc w niedowierzaniu głową.
Lubię taką pracę, więc możliwe, że dlatego poszła mi szybciej. – odparła doszywając zapięcie przy szyi. – Jednak nadal nie jestem przekonana, do tego stroju.
- Może uszyjesz Lianowi hanfu do walk? – zapytała przesuwając palcami po rękawie tuniki. – Lian całe życie chodził w hanfu i w takim stroju ćwiczył. Dopiero, gdy ojciec wysłał nas do Tokio Li-chan zaczął nosić changshan.
- Lian walczył w takim stroju? – dopytała pozostawiając guzik samemu sobie.
- Tak. W końcu nie dość, że jest arystokratą to w przyszłości zostanie Królem Szamanów. Musi umieć się prezentować w każdej sytuacji.
- Dobrze, że mi to mówisz... – stwierdziła zaglądając do skrzyni z materiałami, które przyniosły jej kukły Jun. – Lian dostanie burgundowe changshan i śliwkowe hanfu.
*
Złotooki przeglądał papiery, które przedstawił mu jego dziadek. Chang wyszukał wiele intrygujących informacji. Ponownie dowiedział się, że Królem Szamanów zawsze zostawał Asakura, czy jakie walki odbywały się w Dobie, a jakie na różnych końcach świata. Informatorzy rodziny Dao musieli być doprawdy sowicie wynagradzani za swoją pracę. Miał nawet opisy poszczególnych ataków reprezentantów poszczególnych rodzin szamańskich. Odłożył mniej ważne, w tej chwili, papiery i odwiązał wstążkę zakręconą wokół trzech pożółkłych zwojów. Przysunął sobie świeczkę uważając, aby wosk nie spłynął z podstawki na pergamin.
- Znalazłeś to czego potrzebowałeś? – Głos Changa rozniósł się po małym pomieszczeniu bez okien. Trzymane tu były najważniejsze papiery należące do rodu Dao.
- Nie do końca. – odparł Lian. – W większości potwierdziłem to, czego dowiedziałem się w Bibliotece Szamańskiej w Dobie. – westchnął przecierając oczy. – Jak Ty sobie dajesz radę przy świetle świec?
- Och! To stara szkoła Li-chan. – oznajmił zbywająco machając dłonią. – Jednak uważam, że nie powinieneś niszczyć sobie wzroku w tak młodym wieku. Oczy przydadzą Ci się w turnieju. – dodał przysiadając się do chłopaka. – Daj mi te zwoje. Ja jestem już stary i dobry wzrok nie przyda mi się w trumnie.
- Dziadku...
- Cicho. Zobaczmy... – powiedział przeszukując tekst wzrokiem. – W tym zwoju masz opisaną pokrótce historię rodu Fushimi. Jak już zapewne wiesz ród ten wywodzi się z Japonii i to z królewskiej linii. Książe Hirohito osiedlił swoją drugą żonę w Chinach na terenach sąsiadujących z naszymi dawnymi włościami. Ród nasz został zobowiązany do ochrony posiadłości od wschodniej części. – opowiadał praktycznie nie zaglądając do tekstu. Chang Dao znał na pamięć treść wszystkich ksiąg, zwojów i pergaminów znajdujących się w posiadłości. – Druga żona księcia była kobietą ze zubożałej rodziny szlacheckiej, jednak na tyle inteligentną i sprytną, że nikomu nie udało się jej zgładzić. Urodziła monarsze syna, który odziedziczył chińskie tereny. Był równie inteligentny co matka. Niestety nie można tego powiedzieć o samym księciu. Podpisał on wyrok śmierci na swoją ulubienicę, ponieważ nie przeczytał tego, co podpisywał. Nasz ród nie miał nic do gadania. Związano nam ręce jednym pismem z królewską pieczęcią. – powiedział zatapiając się na chwilę w swoich myślach.
- I zgładzono księżną? – zapytał zastanawiając się, czy dusza księżnej jest tą, która go nawiedza?
- Niestety tak. Księżna, jej syn i na końcu synowa. Och! Ona podobno była zjawiskowa.
- Co masz na myśli, dziadku?
- Została obdarowana gwiezdnym kimonem! Jej dusza po śmierci miała stanąć u boku samego Króla Duchów! – zachwycał się wskazując na drugi zwój, w którym połyskiwała pieczęć Klanu Patch. Były w nim opisane zasady jakich miała przestrzegać kobieta po śmierci. Między innymi była adnotacja, aby pielęgnowała w swym sercu wieczną miłość do niebieskiej galaretki.
- Gwiezdna konkubina? – powiedział odczytując znaki na pergaminie.
- Dokładnie Li-chan. – przytaknął otwierając ostatni zwój. – Nikt jednak nie wiedział, że kobieta urodziła dziecko. Dziewczynkę, której istnienie ukrywali ze względu na nienaturalnie białe włosy. Teraz wiemy, że mała mogła cierpieć na albinizm, jednak wtedy ludzie zrobiliby wszystko, aby złożyć ją w darze królowi. Nawet, jeśli byłaby jego wnuczką. Jej przeznaczeniem miało być zostanie nałożnicą. Jednak potomek naszego rodu oświadczył się jej. – ucichł gładząc swoją siwą, kozią bródkę.
- Oświadczył? – dopytał patrząc jak mężczyzna ładuje sobie fajkę tytoniem.
- Tak. – odparł wydmuchując dym. – Twój imiennik tysiąc lat temu oświadczył się młodej damie. Podobno próbował przerwać egzekucję Pani Shihui[limonka]. Jednak ta kazała mu chronić swoją córkę. Podobno ukrył Śnieżną dziewczynę w górach przed cesarzem i swoimi rywalami w turnieju. – westchnął pykając, co jakiś czas z fajki. – Niestety poniósł śmierć z ręki żony swojego rywala. Moim zdaniem było to tchórzostwo ze strony tego plugawca. Wysłał swoją brzemienną żonę, aby wykonała czarną robotę. Przecież wiadome było, że Lian nie skrzywdzi tej dziewczyny. Nie dość, że kobieta to jeszcze spodziewająca się dziecka. – starzec wypuścił dym nosem. – Mamy bardzo niechlubną opinię w szamańskim świecie, jednak żaden! Podkreślam to Lianie, ŻADEN mężczyzna nie skrzywdził kobiety, ani tym bardziej jej dziecka. Wpajałem to Twojemu ojcu, jednak on inaczej zinterpretował me słowa. Dlatego, Ty! Pamiętaj! Nigdy, pod żadną postacią, nie skrzywdź swej rodziny, ani żadnej innej. Pokaż tym skorumpowanym plotkarzom, że Dao nie czaple i swój honor mają!* – wykrzyczał szturchając młodzieńca w klatkę piersiową. Był zdenerwowany, a zarazem zrezygnowany. – Mój drogi wnuku, ukrywamy się już tyle czasu... Wybacz staremu dziadowi jego niechlubne zachowanie względem Ciebie, głowy naszego rodu. – Mężczyzna opadł na oparcie krzesła zasłaniając twarz zniszczonymi przez wieloletnie treningi dłońmi.
- Dziadku. – westchnął przymykając swoje złote oczy. – Nie mam czego Ci wybaczać. Wiem jak ważne dla naszej rodziny jest oczyszczenie ze wszystkich, nieprawdziwych zarzutów. Wiem również, że wszystko, co do tej pory robiliście było dla mojego i Jun dobra. Rozumiem to. Nie jestem już dzieckiem, które wykrzykuje, to co ślina mu na język przyniesie. Poznałem świat szamanów i świat ludzi. Poznałem Yoh Asakurę, potomka najbardziej krwawego rodu szamańskiego i widziałem jego śmierć.
- O czym Ty mówisz, dziecko drogie!? – zawołał wpatrując się w młodzieńca szeroko otwartymi oczami.
- Mam wrażenie, że historia zatacza koło, dziadku. Nawiedza mnie duch kobiety i nakazuje opiekę nad swą córką. – powiedział przyciągając starca do siebie. Złote źrenice spowił błękit, a Chang Dao był kolejnym światkiem okaleczenia duszy młodego szamana.
*
Anna siedziała już kolejną godzinę wśród materiałów, igieł i nici. Była pochłonięta zadaniem, które sobie wyznaczyła. Jednocześnie w głowie układała rozkład całego treningu, który powinien pomóc Lianowi w okiełznaniu zjawy. Dochodziło południe, a Liana jak nie było, tak nie ma. Horokeu i Choco zdążyli obudzić się, wstać i zejść coś zjeść.
- Anno? – Z pracy wyrwał ją głos niebieskowłosego. – Mogę się przysiąść? – zapytał stojąc nad dziewczyną z kupkami z herbatą i talerzem pełnym kanapek.
- Tak, przecież Ci tego nie zabronię. – odparła zbierając igły i nici z blatu niskiego stoliczka, przy którym siedziała na dużej poduszce.
Horohoro postawił tackę z naczyniami na stoliku i usiadł naprzeciw dziewczyny. Chciał wypytać, a zarazem czuł, że nie powinien się mieszać w sprawy pomiędzy Anną i Yoh.
- Pytaj.
- Co? – wystraszył się. Całkiem zapomniał, że dziewczyna ma reishi.
- Pytaj, skoro to takie ważne. – odpowiedziała nie podnosząc wzroku. Całą swoją uwagę poświęcała wyszywanemu wzorowi.
- Właściwie... ja... um... Co się stało? – wyrzucił z siebie wpatrując się w dziewczynę.
- Sama chciałabym wiedzieć. – odpowiedziała na moment przerywając pracę nad płaszczem. – Zostałam odrzucona przez ród Asakura. Nie wiem, dlaczego. Nie wiem, nawet kto zajął moje miejsce. Wiem tylko, że straciłam dom, miejsce, do którego należałam. – powiedziała odcinając ostatnią nitkę i kończąc swoją pracę. – Dzięki Lianowi mam gdzie się udać. Nie odwrócił się ode mnie, tak jak powinien. Tak, jak zrobiłby to każdy szlachcic z szamańskich rodów. Będę mu dłużna do końca moich dni. – dodała zdejmując spinkę ze swoich włosów. – Lian uczynił mnie pierwszą konkubiną, co jest dla mnie teraz szczytem marzeń. – podała spinkę niebieskowłosemu, aby ten sam poczuł bijące od niej foryoku. Moc nastawioną na ochronę.
Niebieskowłosy uchylił usta czując moc szczypiącą opuszki jego palców. Siła zaklęta w tym małym grzebyku... Jednak nastawiona na obejmowanie, a nie wptapianie się w osobę ją noszącą. Taką konfigurację stosowano tylko, gdy...
- Anno? – szepnął zszokowany. Dziewczyna posłała mu smutny uśmiech i przyłożyła palec wskazujący do swoich ust. To była tajemnica. – Rozumiem. Pamiętaj, że ja również nigdy się Ciebie nie wyprę. Jak będziesz miała dość bufonowatego krótkomajtka to wiesz gdzie możesz przyjechać! Hokkaido stoi dla Ciebie otworem! – zaśmiał się wpinając z powrotem grzebyk w blond włosy.
- „Bufonowatego krótkomajtka”? Powiększasz zwój zasób słów Usui? – komentarz Liana od razu postawił niebieskowłosego na nogi.
- Zawsze był większy niż Twój wzrost, maluszku!
- Niech no ja tylko Cię dorwę w swoje ręce Ty troglodyto! – krzyknął ruszając biegiem za wyskakującym przez okno człowiekiem śniegu. Jednak zamiast wyskoczyć za nim, zamknął okno.
- Przynajmniej teraz będzie chwila spokoju. – odparł wracając do dziewczyny.
- Pamiętaj, że Choco kręci się gdzieś tutaj. – powiedziała mocząc usta w kolejnej tego dnia herbacie. Lian, który wgryzł się w kanapkę posłał jej zirytowane spojrzenie.
- Już się obudził? Przecież nie ma jeszcze południa. – Nie patrząc na półmisek chwycił kolejną kanapkę.
- Lian, nie! – krzyknęła, ale było już za późno. Złotooki biegł już do toalety, aby wymienić się całusami z muszlą klozetową.
- Żyjesz? – zapytała wsadzając głowę do łazienki.
- Yhym... – usłyszała pomruk i zobaczyła śmiertelnie bladą twarz chłopaka pochylającego się nad sedesem. – Co to było?! – zaskrzeczał ocierając usta wierzchem dłoni.
- Myślę, że wielorybi tłuszcz. – oznajmiła, a głowa chłopaka ponownie wylądowała w muszli klozetowej. – To ja Ci może potrzymam włosy... Zanim je sobie obrzygasz... – szepnęła łapiąc fioletowe pukle na karku Liana. Zanim chłopak doszedł do siebie zdążyła spleść je w gruby i długi warkocz.
C.D.N.
* "Polacy nie gęsi, iż swój język mają" - Mikołaj Rej. - Jest to niezamierzone powiązanie, Rej mówił o ojczystym języku, a Chang o honorze.